Wszystkie wpisy, których autorem jest Tomasz Tarnowski

Profesor Ratkowski typuje czasy – oraz – wyzwanie Achillesa

Prezentujemy czasy  wskazane przez Profesora Wojciecha Ratkowskiego dla każdego z 7 biegaczy. Stali czytelnicy doskonale wiedzą kim jest Wojtek  (rekord życiowy w M 2:12:49], a jeśli nie, to krótki biogram znajduje się tu: http://maraton.zakonmaltanski.pl/start/wojciech-ratkowski/ .  Poza tym, Wojtek pomagał przygotować się fizycznie Markowi Kamińskiemu do wypraw na bieguny polarne, mnie podpowiadał, jak się nie zarżnąć podczas ekspresowych przygotowań do pełnego IronMana, dołączył na wiele tygodni do grupy wspierającej mecenasa Andrzeja Zwarę w przygotowaniach do ultramaratonu, teraz też jest dobrym duchem i opiekunem merytorycznym akcji.

Przemek Miarczyński chłonie biegową wiedzę od Wojtka Ratkowskiego – początki przygotowań do debiutu maratońskiego PONTA – listopad 2016

Typowanie czasów Wojtka: Jurek Skarżyński  [3:04:00 ] Karolina Gorczyca [4:12:00] Przemek Miarczyński  [3:15:00] Paweł Januszewski [4:15:00] Sebastian Chmara [4:20:00] Andrzej Zwara [4:12:00] Tomek Tarnowski  [3:15:00].

Mamy już bardzo dużo informacji potrzebnych do typowania czasów biegaczy, więc serdecznie zapraszam. Akcja jest charytatywna, Wasze darowizny powalają opłacić obozy tym, którzy marzą by chodzić – podopiecznym Zakonu Maltańskiego, osobom niepełnosprawnym.  Dzięki sponsorom Diverse, Ziaja, Sklep Biegacza, Karolinie Gorczycy i Jurkowi Skarżyńskiemu przygotowaliśmy ponad 60 nagród. W regulaminie konkursu jest tak, że w przyszłości można dokonać korekty zgłoszenia – to tak na wypadek gdyby coś szczególnego się wydarzyło … Powodzenia i dobrej zabawy -:).   http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/

Ostatnie informacje na temat przygotowań zawodników nie były zbyt optymistyczne, większość ekipy zaliczyła infekcje, co zdemolowało plany treningowe. Atmosfera, choć pielęgnowana korespondencyjnie stała się bardzo powściągliwa. Ale nic nie trwa wiecznie, choroby się kończą, wskakujemy w buty i ciśniemy  .. niestety w solidnym mrozie, więc trzeba ostrożnie. Właśnie chciałem zakończyć smutne tematy, ale ktoś mnie zapytał jak najszybciej pozbyć się bólu ścięgna Achillesa…

Mocne bieganie doprowadza do zużycia nie tylko odporności, ale i układu ruchowego. Nasze najsilniejsze ścięgno Achillesa, potrafiące wytrzymać obciążenie 1 tony, zbudowane jest z kolagenu, który pod wpływem biegania zużywa się.  Prawie codzienne bieganie powoduje, że czasu na odbudowę zużytej tkanki jest po prostu za mało. Możesz robić wcierki, okłady, jednak cudów nie ma, ten kolagen musi się odbudować. Oczywiście, im człowiek starszy, tym proces regeneracji przebiega wolniej. W poprzednich moich rozważaniach, przy akcji „Pomoc za ultramaraton”, napisałem, że syntezę kolagenu przyspiesza Wit C – więc pietruszka, kiszonki i inne, włączajcie do diety, nie tylko ze względu na budowanie odporności.

zima w sopockich lasach

Jednak co robić, jeśli twoje nogi są na prawdę w opłakanym stanie, nie pomaga samodzielne rozciąganie, mrożenie, rolowanie? Masz przewlekłe zapalenie ścięgna – uważaj – poszerzony, zaczerwieniony i bolesny Achilles może trzasnąć. Musisz iść do rehabilitanta, który ma doświadczenie.  Sam nigdy nie korzystałem, stąd za radą Kamila Cierniaka, poprosiłem Justynę Woźniak z Krakowa o kilka słów nt. dalszych możliwości skutecznego leczenia zapalenia ścięgna Achillesa u biegaczy.

Justyna Woźniak

Justyna: bywa tak, że ścięgno Achillesa jest bardzo oporne na leczenie, szczególnie kiedy uszkodzenie przybiera formę przewlekłą. Przez pierwsze kilka dni dominuje faza ostra, wtedy niezbędna jest przerwa w treningach oraz dodatkowo okłady chłodzące , które pomagają ugasić stan zapalny. Jednak nie zawsze udaje się pozbyć bólu. Rozpoczynamy wtedy dodatkowe leczenie w postaci masaży ścięgna, które w zależności od przypadku mogą przybierać formę masażu poprzecznego, rozcierania, przełamywania ścięgna. Skupiamy się nie tylko na samym ścięgnie, ale całej łydce w celu uelastycznienia mięśni, usprawnienia krążenia i odżywienia tkanek. Rehabilitacja dysponuje całą gama zabiegów fizykoterapeutycznych, które powinniśmy zastosować w formie serii około 10 zabiegów. W skład podstawowej fizykoterapii wchodzi elektroterapia, ultradźwięki, krioterapia, magnetoterapia, laser. Nowocześniejszą formą terapii jest leczenie laserem wysokoenergetycznym i fala uderzeniową, którą w przeciwieństwie do innych zabiegów nie stosujemy codziennie, ale co 5-7 dni w serii 4-6 zabiegów.

Justyna Woźniak – srebro na Mistrzostwach Polskich 2016 w DUATHLONIE – sprint kobiet

Więcej znajdziecie na stronie Justyny Woźniak, która jest również aktywna sportowo i doskonale zna problemy biegaczy. http://dotfizjo.pl/blog/czeste-problemy-wsrod-biegaczy-czyli-dolegliwosci-zwiazane-ze-sciegnem-achillesa/

W latach 2010-2015 studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim Collegium Medicum na kierunku fizjoterapii i w tym czasie zdobywała medale na Akademickich Mistrzostwach Polski na dystansach średnich 800 i 1500m. W zeszłym roku zdobyła srebrny medal na Mistrzostwach Polski w Duathlonie – Rawa Mazowiecka 2016, (bieg – rower – bieg) na dystansie sprinterskim.  Od 3 lat trenuje triathlon. Rekordy życiowe:  5km – 18:33, 10km- 40:20 półmaraton – 1:31:37.

PS – jutro krótki, walentynkowy  wpis i …. piękne zdjęcia – jakie ? – Sami zobaczycie

Tomek Tarnowski

w głowie pozostała chęć walki – Sebastian Chmara

Sebastian Chmara:  Zaczęło się całkiem niewinnie: najpierw Agnieszka Szymańska, później Paweł Januszewski zwrócili się do mnie z tym samym pytaniem – czy dołączysz do zespołu?  Czy przebiegniesz maraton?  Każdy dodawał, że cel jest wielki – BIEGNIEMY DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ.  Po tylu latach w sporcie, nieważne jak trudne byłoby wyzwanie, każdy sportowiec bez zastanowienia odpowie TAK. Ze mną inaczej nie było i już po chwili zostałem jednym z NICH – 2 kwietnia w Dębnie przebiegnę, a przynajmniej tak mi się wydaje, -:) maraton.

Większość moich znajomych powtarza, że skoro potrafiłem zdobyć mistrzostwo Świata, czy mistrzostwo Europy, zostać olimpijczykiem – to pokonanie dystansu maratońskiego nie powinno stanowić najmniejszego problemu. W pewnym momencie sam zacząłem w to wierzyć. Warto jednak podkreślić, że te tytuły, o których piszę, są już pełnoletnie -:), zatem to stara historia. Czas upływa, a w głowie w dalszym ciągu pozostała chęć walki i podejmowania wyzwań. Jednak „w praniu” niestety wszystko wygląda inaczej. Wieloboiści to z reguły mężczyźni o sporych rozmiarach, którzy szybko biegają, daleko i wysoko skaczą, nieźle rzucają, ale praktycznie wszyscy mają jedną słabość – nie są stworzeni do pokonywania dłuższych niż 400 m dystansów -:). Ze mną było podobnie – skok wzwyż, w dal, o tycze, bieg na 400m, czy pchnięcie kulą to niewątpliwie moje mocne strony. Z długimi biegami, jak każdy dziesięcioboista, miałem jednak problem. Co prawda, walcząc o tytuł mistrza świata w hali, pokonałem dystans 1000m w czasie nieco powyżej 2min i 37 sekund, ale do dziś nie wiem jak to zrobiłem? Wydaje mi się to absolutnie niewykonalne, choć niewątpliwie jest to dowód na to, że wola walki i wiara w sukces może zdziałać wszystko. Zatem, biorąc pod uwagę wszystkie te argumenty, z pokorą przystąpiłem do przygotowań. Jak na profesjonalistę -:) przystało, zacząłem od … planu treningowego. Przyjaciół, znajomych, specjalistów od długich dystansów wokół mnie nie brakuje. Niestety, ku mojej rozpaczy, żaden z nich nie powiedział, że można przygotować się do pokonania maratonu przez trzy miesiące trenując tylko raz w tygodniu. A przyznam się Wam szczerze, że tego oczekiwałem. Co więcej wszyscy jak jeden mąż mówili, że pracować należy minimum 4 razy w tygodniu, a spoglądając na mnie dodawali, że powinienem również schudnąć przynajmniej 10 kg (moja początkowa waga to 102 kg przy 194 cm wzrostu). Ta informacja mnie zabiła -:(  . Muszę ważyć tyle samo, co w trakcie kariery sportowej, a to już łatwe nie będzie – trudno mi uwierzyć, że ponownie mogę wyglądać TAK -:).

Sebastian Chmara 110 m ppł – do 10cioboju lekkoatletycznego

Co zrobić, tak jak wcześniej pisałem, sportowcy zawsze podejmują wyzwanie, więc i ja podjąłem. Plan napisał mi Arkadiusz Cyganek, wielki pasjonat biegania i jeden z organizatorów PKO Bydgoskiego Festiwalu Biegowego. Zadajcie sobie pewnie pytanie, dlaczego Arek? Skoro wokół mnie są takie autorytety, jak Marian Nowakowski – trener Katarzyny Kowalskiej, rekordzistki Polski w półmaratonie i olimpijki, czy Jurek Skarżyński, którego już znacie, bo jest w naszym Projekcie. Otóż Arek potraktował mnie zwyczajnie, jak amatora i wiedział, że do ponad stukilogramowego faceta, który pracował nad szybkością, siłą i biegał nie więcej niż 5 do 7 km należy podejść ze spokojem i zrozumieniem -:). Na mojej skrzynce mailowej już 11 grudnia pojawiła się rozpiska uwzględniająca 4 treningi w tygodniu: miałem zacząć już następnego dnia ciągłym biegiem na dystansie 8 km. Pomyślałem, że czasu jest sporo, zatem nie nazajutrz, ale po kilku dniach rozpocząłem trening i zamiast 8 kilometrów, pokonałem nawet 10, w czasie … i tu pozwólcie, że przemilczę, bo jak spojrzałem na zegarek to się załamałem. Po biegu sapałem jak parowóz, bolały mnie nogi, właściwie wszystko mnie bolało. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem mogłaby być awaria mojego Garmina, choć każdy biegacz wie, że te sprzęty nie zawodzą -:). Siedząc tego samego dnia przy herbacie, doszedłem do wniosku, że tym razem zadanie będzie ekstremalnie trudne. Wiedząc, że do startu pozostało ponad trzy miesiące, pocieszałem się, że wszystko się ułoży. Tymczasem następnego dnia, ciężko oddychając poczułem się słabo, kolejnego dnia przyszła gorączka, a po kolejnych dwóch wylądowałem w łóżku. Kaszel, łamanie w kościach, to elementy, które w grudniu i styczniu towarzyszyły pewnie nie tylko mi, chorowali właściwie wszyscy moi najbliżsi. Na początku stycznia byłem już mocno zaniepokojony, bo trenowałem niewiele, przebiegając przez trzy tygodnie zaledwie 25 km. Do stałych treningów wróciłem 10 stycznia i to, co wskazywał Garmin było zatrważające. Męczyło mnie również to, co pokazywała moja waga łazienkowa, niestety tym razem wiedziałem, że oba sprzęty (zegarek i waga) równolegle popsuć się nie mogły -:).  Komunikat był prosty: jestem słaby i gruby, a na 2,5 miesiąca przed startem w maratonie, nie są to dane optymistyczne.  Sport nauczył mnie wiele. Po pierwsze niczego nie wolno przyśpieszać i w nienaturalny sposób nadrabiać. Po drugie nikt terminu zawodów nie przełoży, zatem trzeba wykorzystać każdy dzień, który pozostał i wierzyć że się uda, bo wiara potrafi zdziałać cuda -:).  A więc wierząc w sukces od kilku tygodni realizuje plan i jestem przekonany, że cel zrealizuję. W ostatnich tygodniach systematycznie zwiększałem kilometraż, a w sobotę (4.02) po raz pierwszy przebiegłem 20 km. O czas nie pytajcie, bo w moim przypadku raczej nie o czas chodzi, a o pokonanie dystansu -:). Na koniec nie wyglądałem najgorzej, choć jak pomyślałem, że będę musiał pokonać ponad dwa razy dłuższy dystans i to znacznie szybciej to znów dopadł mnie smutek.

Sebastian Chmara – Zalew Koronowski

Niezależnie od wszystkiego, spotkałem się z łabędziami na tafli zamarzniętego Zalewu Koronowskiego licząc na to, że dodadzą mi skrzydeł -:). Trzymajcie za mnie kciuki i razem wspierajmy tych, którzy tego wsparcia potrzebują. BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ – DOŁĄCZ DO NAS! Sebastian Chmara.

 

Zima zbiera żniwo

Jak zima jest trudnym okresem do przygotowań mógłbym opowiadać długo. W tym okresie profesjonalni maratończycy wyjeżdżają w inne strefy klimatyczne. Aktualnie, jeden z najlepszych polskich maratończyków – Yared Shegumo (2:10:34) – jest na obozie w Etiopii, z resztą nie tylko on. Sprawą oczywistą jest krótki dzień. W grudniu i styczniu niektórzy z nas kończyli trening praktycznie tuż po wschodzie słońca, a inni, po południu, biegali z czołówką na głowie.

Wschód słońca nad Gdańskiem widziany przez zatokę z Sopotu

Przy ujemnych temperaturach, gdy zaczynamy biec szybko (w drugim zakresie = WB2 – tj. pow. 75% HR max, lub nawet WB3 – pow. 85% HR max – heart rate), wówczas wentylacja nosem nie wystarcza, ciągniesz całym miechem lodowate powietrze prosto do płuc. O smogu wiele się mówi, wiec trudno temat pominąć, tym bardziej, że jest to wielkie zagrożenia dla aktywnych na powietrzu, a im niższa temperatura tym naród spala więcej wszystkiego. (*) – kilka zdań na ten temat przerzucam na koniec.

Idziesz do pracy, a tam raczej grypowo, towarzystwo na specyfikach przychodzi do roboty rozsiewając zarazki.  Ty, w trzecim miesiącu intensywnego biegania, jesteś zdrów jak byk, odtłuszczony, w lekko już niedopasowanej marynarce, i … z mniejszą odpornością. Z tego co się dowiadywałem, to prawie każdy z nas pauzował. PONT w grudniu, ze względu na podróże i częstą zmianę klimatu (pisaliśmy o tym 27 grudnia), Sebastian chorował na przełomie roku, na samym początku przygotowań, Jurek w styczniu wsparł się jakimś antybiotykiem, Karolina regularnie czeka co córka ‘przyniesie’ z przedszkola, ja walczę z wirusem teraz. Paweł i Andrzej te ryzyka mają cały czas przed sobą.

W takim stanie pozostaje tylko dbać o budowanie odporności i zachowanie higieny. Co do pierwszego, to zdecydowanie polecam kiszonki bogate w Wit C, kolorowe warzywa, cebulę, owoce i sugeruję wyrzuć cukier, który pasie grzyby i bakterie, jednocześnie daje złudne poczucie sytości. Wiesz o czym piszę – drożdżówka, batonik w międzyczasie, deserek, bo zasłużyłem … ect. Achaa! -:) Ty nie biegniesz? OK – ale kibicujesz i tak myślę, że kibice mogą dołączyć do nas, choćby w takim zakresie, że odpuszczają na chwilę szkodliwe przyjemności. Piszę serio, z resztą zgodnie z zapowiedzią, że jest to prawdziwa opowieść, która wymaga poświęcenia.  Uczestnicy nie mają tylko przebiec 42km, przechodzą trud kilku miesięcy przygotowań fizycznych, które wymagają również wyrzeczeń – bo jak później mamy spojrzeć w oczy Kamilowi Cierniakowi, czy Agnieszce Bal? Przyjechać do Dębna i pobiec, tak „z bomby”, najbardziej prestiżowe 42km w Polsce … – byłoby głupio, po co w ogóle? Kiedy szykowaliśmy się z mecenasem Andrzejem Zwarą do biegu ultra, wchodziliśmy na coraz wyższe poziomy intensywności przygotowań. Wbrew obawom, ciężki trening zmieścił się w ciasno upakowanym życiu Prezesa Adwokatury Polskiej. Powoli, wraz odejściem karnawału odpuściliśmy wszelkie słodycze, ulubione wino ..oraz pochodne, a w Wielkim Poście Andrzej skreślił kawę i przekleństwa – mnie nie udało się dotrzymać kroku mecenasowi.

Tak mniej więcej wygląda filozofia wyzwania:  biegnę dla tych, którzy marzą by chodzić. I tylko w takim świetle mam śmiałość pisać to wszystko, angażować wybitnych ludzi, a Was prosić o wsparcie tego projektu na rzecz osób, które często nie mają możliwości, by powiedzieć słowo czy napisać kilka zdań. Trwają każdego dnia czekając w nadziei, że coś się poprawi. Zapraszam, możesz ufundować 1-2, a może więcej dni na obozie integracyjnym niepełnosprawnej osoby, której nie stać na żadne wakacje i rozrywki. Możesz zamienić 40 drożdżówek, czy kolejną butelkę dobrego wina w uśmiech nieznajomej osoby .. (no może dwie butelki-:)

http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/

Tomek Tarnowski

(*)  Wbiegając alejką nadmorską do Gdańska Brzeźna zaczynam niemalże rozpoznawać, po kolorze i fetorze dymu z nadmorskich domków, czy mieszkańcy mieli bio-eco-jogurt na śniadanie, a może wieczorem była bio-cola – gnojki ordynarnie palą plastikiem i nie tylko!  Pomimo, że słyszeli o problemie, to wolą udawać, że nie. Ich świadomość jest ograniczona do prywatnej, jednoosobowej ekonomi. Tych smogo – terrorystów nie interesuje nawet rodzina, bo gdy ich dzieci zachorują, to wydatki po tysiąckroć przekroczą jakiekolwiek oszczędności. Plastik wytwarzany jest z ropy naftowej, ale swoją twardość lub elastyczność zawdzięcza chemicznym domieszkom, tak powstają torebki sklepowe, ale i  zderzaki samochodowe, czy buty narciarskie. Zróżnicowanie tworzyw sztucznych jest ogromna, ale podobna i bardzo wysoka jest wartość energetyczna – ok. 38-40 MJ/kg, która porównywalna jest z olejem opałowym (40-42), zdecydowanie wyższa od brykietów węgla brunatnego (20-23), czy drewna opałowego (14). To, że się dobrze pali, ludziska wiedzą, ale tu zainteresowanie się kończy, a przecież w ich domowym piecu jest zbyt niska temperatura i spalenie tworzyw sztucznych jest niepełne w porównaniu do tego co się odbywa w nowoczesnych spalarniach, no i w kominie nie ma filtra. Zatem te domowe fabryki trucizny emitują w ich najbliższym otoczeniu najgorsze z toksyn, jak zabójcze dioksyny, czy związki WWA o silnych właściwościach rakotwórczych, także tlenek węgla, ale ten zabija szybko. Przy okazji powstałe drobne pyłki (ten widoczny smog na gaziku) to zawiesina mikroskopijnych cząstek, które są nośnikami metali ciężkich. To te pierwiastki są konieczną domieszką, która powoduje, że np. but narciarski jest wytrzymały i zarazem elastyczny na mrozie, a zderzak w aucie lepszy od blachy. Cóż, taka ekonomia, pozwala zaoszczędzić trochę pieniędzy tu i teraz, ale w średnim czasie marnuje zdrowie wielu ludzi. Mijam jak najszybciej tę trującą strefę, życząc mieszkańcom rozumu, a równolegle mam przekonanie, że wszyscy ci truciciele życzyli sobie na nowy rok, bezcennego zdrowia.

 

Drużyna – PKO Biegajmy razem

Czasami w sytuacjach gdy jest ciężko, nie wiadomo skąd, pojawia się wsparcie i wszystko zaczyna biec lepiej – mieliście coś takiego? Jedni nazywają to przypadkiem, zrządzeniem losu, regułą wielkich liczb, inni palcem bożym, ja to nazwałem ‘przyszedł mail od Joanny”. Oczywiście jest słabo, bo w nogach mamy sporo kilometrów, samotność i monotonia treningów zaczynają robić swoje, do tego pogoda nie ułatwia, .. ale nie ma co biadolić, bo to właśnie jest  taka opowieść – ma trochę boleć.

Tak … pani Joanna, z działu marketingu PKO Banku Polskiego, poinformowała mnie, że na trasie maratonu otrzymamy wsparcie – będzie nam towarzyszyła biegowa drużyna. To pracownicy banku, 19 osób, które znają się  na bieganiu, mają niejeden maraton na koncie, choć jest osoba, która w Dębnie zadebiutuje :). Zorganizowali się błyskawicznie, chcą pomóc na trasie, biec obok, zmotywować, dołożyć swoją cegiełkę. To świetna wiadomość, bo ‘zając’, albo ‘pace maker’ to osoba, która pomaga rozłożyć tempo i nie musisz się nad tym koncentrować, ale tacy opiekunowie dają znacznie więcej. Dla debiutantów to nieocenione wsparcie, opiekun zorganizuje picie w momencie gdy przy ‘bufecie’ jest tłok i ślisko, przypomni o strategii odżywiania, gdy wpadasz na „ścianę” powie jak przetrwać kryzys, pomoże ci się zebrać gdy zaliczysz glebę. Niby proste, ale za trzydziestym kilometrem wszystko wygląda inaczej.

Czuję wdzięczność, bo wielu z nich pobiegnie dla nas, czyli pośrednio „dla tych, którzy marzą by chodzić”, w ten konkretny sposób pomagając naszej akcji. Z przyjemnością dokładam specjalną zakładkę na stronę WWW pod nazwą „PKO Biegajmy razem”, gdzie możecie poznać  wszystkie osoby.

Mamy kilka stref czasowych i ich opiekunów. Doskonale rozumiem chęć biegnięcia przy boku  mistrzów lekkoatletyki – Pawła Januszewskiego i Sebastiana Chmary – gdzieś  w granicach 4:30 (tzn. maraton w czasie 4 godziny i 30 minut). Nie odmówiłbym sobie 42 kilometrowego biegu w towarzystwie mecenasa Andrzeja Zwary – gdy mecenas się rozkręci, można spędzić wyjątkowo ciekawe 4 godziny zapominając o bieganiu. Oczywistym  będzie tłok wokół strefy 4:15, gdzie wielu będzie chciało mieć fotografię tuż przy Karolinie Gorczycy – to piękna pamiątka, ale kolegów przestrzegę, że może być trudno się skupić.  W strefie 3:45 już trzeba będzie mocno pracować, ale warto, bo z tym czasem będzie walczyła Agnieszka Szymańska – szefowa zespołu marketingu sportowego w Banku. Tak, przy okazji – to fajne, że osoba na kierowniczym stanowisku stanie do tego biegu -:) ! W strefie 3:30 ja będę potrzebował pomocy i to od samego początku. Będę z przyjaciółmi z Trójmiasta – Kasią, Maćkiem, Piotrkiem, ale bardzo się cieszę na osoby z zewnątrz, które nas … uciszą  -:)… tak, tak nawyki gadania  na treningu, podczas wyścigu są zdradliwe. W jeszcze szybszej strefie ustawią się PONT – Przemek Miarczyński i  Rysiek (3:13), który z pewnością założy idealnie równe tempo.

od lewej – Tomek Tarnowski, Rysiek Brożyna, Przemek Miarczyński, Paweł Tarnowski – w tle Diabelski Kamień – największy głaz polodowcowy w okolicach Trójmiasta – to część grupy z Trójmiasta

Co do Jurka Skarżyńskiego to  trudno powiedzieć, może zacząć z jeszcze wyższej pozycji.

Zapraszam do zapoznania się z drużyną „PKO Biegajmy razem” – są zdjęcia i krótkie informacje o każdej osobie. (nowa zakładka)

Jednocześnie pamiętajcie o zakładce KONKURS – przybywa sprawozdań z treningów, które pomogą w typowaniu czasów. Mamy już 81 typowań! Pierwszym z ekspertów, który wytypował wyniki jest Krzysztof Łoniewski z radiowej ‘trójki”, kolejne typy dosłał wczoraj Marcin Czapla kierownik Sklepu Biegacza z Gdyni,

Marcin Czapla kierownik Sklepu Biegacza w Gdyni i nasz ekspert

który, ogólnie mówiąc, zna się na rzeczy – od 17 lat jest w formie, a Maraton pobiegł poniżej 2:50. Miałem okazję parę razy rozmawiać z Marcinem nt. odżywiania, butów do biegania … i szybko odczułem, że wie o czym opowiada. http://www.sklepbiegacza.pl/sklep/gdynia

(foto tytułowe: Agnieszka Szymańska  – szefowa zespołu marketingu sportowego w PKO Banku Polskim)

Tomek Tarnowski

Dębno 1985 – bieg po medal

tekst Jurek Skarżyński: Dębno 1985

Czy jeśli ktoś ci powie, że po 9 latach wyczynowego treningu będziesz miał szansę zdobyć medal MP w maratonie – zaczniesz trening? Jeśli tak, to przynajmniej wiesz, że taka szansa się pojawi. Inna sprawa jednak, czy zdołasz ją wykorzystać, bo zwykle potencjalnie równie silnych jest kilku więcej niż miejsc na podium. Mi w roku 1977, gdy studiowałem na drugim roku Politechniki Szczecińskiej nikt nie obiecywał medalu MP, a już na pewno nie w maratonie, który był wtedy dla mnie abstrakcją. Nawet o nim nie śniłem. Do czasu…

W roku 1982, po udanym starcie w Dębnie, zostałem przez trenera Zbigniewa Orywała powołany do kadry narodowej. Wspólne treningi z moimi krajowymi idolami – Ryśkiem Marczakiem, Jurkiem Kowolem, Ryśkiem Kopijaszem, Heniem Nogalą, Zbyszkiem Pierzynką czy Andrzejem Sajkowskim, mocno mnie budowały. Na tyle, że zacząłem wierzyć w swoje umiejętności, w to, że mogę z nimi walczyć jak równy z równym. I zaczęło się to spełniać w sezonie 1983. Z czasem zacząłem z nimi wygrywać. Senne marzenia o medalu MP nabierały coraz realniejszych kształtów! Dopiero jednak w sezonie 1985 po raz pierwszy stanąłem przed taką szansą.

Poprzedni sezon był dla mnie bardzo udany – byłem trzeci w rankingu maratończyków (2:12:37), piąty na 10 000 m (28:33,26) a piętnasty na piątkę (13:58,91) i już tylko to było dla mnie powodem do dumy. Miałem wprawdzie trzy medale akademickich MP, ale tego „prawdziwego” ciągle mi brakowało. I nie zamierzałem udawać przed sobą, że to jeszcze nie czas. Wręcz przeciwnie – był najwyższy czas, by „coś” z tym zrobić! Jak nie teraz, to kiedy? Nie tylko ja tak to oceniałem. Pojawiając się w Dębnie występowałem w roli jednego z faworytów. To że był to już mój 9. sezon wyczynowca nie miało dla mnie żadnego znaczenia – nie czułem się zmęczony tyloletnim już okresem trenowania. Wiedza, Systematyczność, Cierpliwość i Rozsądek – cztery gwiazdy wyznaczające drogę do Sukcesu, mrugały do mnie porozumiewawczo. Ufałem, że podołam wyzwaniu, chociaż miałem świadomość tego, że kilku rywali myśli podobnie: Ratkowski – panujący jeszcze mistrz Polski, a do tego kilku mistrzów lub medalistów z lat poprzednich, m.in. Marczak, Misiewicz i Sajkowski.

19 maja nie jest dobrym terminem do mistrzowskiego maratonu, gdyż majowa temperatura od razu eliminuje tych mniej odpornych. Bo nie każdy potrafi biegać, gdy żar leje się z nieba. Trudno też wtedy o rekordowe wyniki. Wybór tego terminu był jednak podyktowany faktem, że polska reprezentacja w składzie Ratkowski, Niemczak, Lupa, Sawicki i ja 14 kwietnia brała udział w rozgrywanym w japońskiej Hiroszimie pierwszym Pucharze Świata w maratonie. By nie eliminować reprezentantów Polski z walki o medale MP musiano poszukać terminu, który nam to umożliwi. Najlepszym z możliwych był właśnie 19 maja.

Hiroszima

Faktycznie, 19 maja chłodno nie było, zwłaszcza że start zaplanowano dopiero na godzinę 17. Gdy staliśmy na linii startu rozpalone słońcem powietrze zatykało dech w piersiach! Ci mało znający się na maratonie dziennikarze oceniają wtedy, że „mistrzostwa odbywają się przy pięknej, słonecznej pogodzie”. Było pięknie – tyle że dla kibiców, nie dla nas! Kto zna się na maratonie ten wie, że w takich warunkach biegnie się „na miejsca”, a nie „po wynik”. Życiówki ustanawiają wtedy tylko… debiutanci.

Oto opis rywalizacji, który mam w dzienniczku treningowym: „Tempo od początku biegu dość wolne, ale powietrze było ciężkie i nie biegło się łatwo, mimo żółwiego tempa. W czołówce jeden oglądał się na drugiego – nie było chętnych do prowadzenia. Biegłem ciągle na 3-5. miejscu (pilnowałem Marczaka). Zaatakowałem na ok. 27. kilometrze (ciągnąłem ok. 3 km). Na 30 km zostało nas 5 (+ Dubiel). Potem „Michu” pociągnął mocniej i zostało nas trzech, a od 32 km „Michu” ruszył „na solo”. Biegłem do 41 km z Czesiem, ale sił ubywało z każdym metrem. Moje międzyczasy: 5 km 16:42; 10 km 32:30 (15:48); 15 km 48:22 (15:52); 20 km 1:04:26 (16:04); 25 km 1:20:23 (15:57); 30 km 1:35:56 (15:33); 35 km 1:51:47 (15:51); 40 km 2:08:26 (16:39); 7:38”.

A Zenon Nowopolski w książce „Dębnowskie maratony” opisał to tak: „Przez około trzy pętle trasy (biegaliśmy pięć ok. 4-kilometrowych odcinków na wahadle – przyp. JS) czołówkę stanowiło 16-20 zawodników; jedni ją dochodzili, inni z niej odpadali. Taki los spotkał m.in. Ryszarda Marczaka, który wracał na krajowe trasy po dłuższej nieobecności. Wracał z chęcią udowodnienia, że może jeszcze wiele, chociaż ma już 40 lat. Nie udał się ten powrót, gdyż ok. 30. kilometra. zszedł z trasy. (…) W tym czasie ostro przyśpiesza Skarżyński, któremu depczą po piętach kolejni zawodnicy: Sawicki, Misiewicz, Wilczewski i Dubiel. Na 35 km następuje zryw Misiewicza – rozstrzygający, jak się później okaże. Jego przewaga nad Wilczewskim i Skarżyńskim rośnie w oczach; najpierw do 30 sekund, a później do ponad minuty”.

Dębno 1985: na prowadzeniu Rumun Alexandru Chiran (4), Andrzej Sajkowski (188) oraz (zasłonięty) Ryszard Marczak – arch. JS

Ostatni kilometr był najtrudniejszy, ale walczyłem do samego końca, by stanąć na upragnionym podium. Chwila dekoncentracji i mogłem wszystko stracić. Za swoimi plecami miałem bowiem gromadę rywali.

Końcowe wyniki: wygrał Misiewicz uzyskując 2:14:26 (był to jego trzeci z rzędu medal MP, po raz pierwszy w złotym kolorze), przed Czesiem Wilczewskim (2:15:53), a ja byłem trzeci zdobywając wreszcie swój wyśniony medal. Za mną kolejno przybiegli: Wiktor Sawicki 2:16:36, Rosjanin Lew Hiterman 2:17:00, Paweł Lorens 2:17:11 i Mirek Rudnik 2:17:22. Wojtek Ratkowski był dziewiąty (7. w klasyfikacji MP, bo przed nim był jeszcze Rumun Alexandru Chiran 2:18:20) z czasem 2:18:28.

Dębno 1985: Ciekawostka: Misiewicz i Wilczewski mieli wejść na podium w bluzach treningowych, ale poprosiłem ich, by włożyli reprezentacyjne, bo to… fajniej będzie wyglądało. Wilczewski nie miał swojej, ale pożyczył od kogoś. Prawda, że fajnie wyszliśmy 😉 – arch. JS
ranking 1985

cdn.

 

 

 

 

 

 

bieganie nad morzem – jod – naturalne turbo doładowanie

Pobiegajmy nad morzem, nawdychamy się jodu, będzie zdrowo – i tu wiedza się urywa. Babcine gadanie? Przecież sól jest jodowana, więc o co chodzi – a może jednak coś w tym jest ? Pewnie, że jest, bo jod jest niezbędny tarczycy do produkcji hormonów odpowiedzialnych za metabolizm – za spalanie (cukry i tłuszcz) i budowę (synteza białka), no i przetwarzanie paliwa w energię. Tarczyca również reguluje temperaturę ciała, wpływa na koncentrację i to nie koniec. Jod jest cholernie ważny, do tego bakterio i grzybobójczy – pewnie pamiętasz jodynę i fioletowe plamy… Pobiegać na morzem warto, albo popływać na windsurfingu i w zasadzie tu możesz skończyć czytać, chyba interesuje Cię jak to się zaczęło i do czego prowadzą głębokie niedobory magicznego „J”.

Paweł Tarnowski – Łeba – wave – 100% morskiego aerozolu foto: Robert Hajduk

Brak jodu odczytasz po zaburzeniach snu, koncentracji, rozdrażnieniu i stanach depresyjnych. Na szczotce zobaczysz więcej wypadających włosów, senność, a ogólna słabość będzie dodatkowo wkurzająca. Zirytuje cię fakt, że ćwiczysz, pilnujesz diety a na wadze przybywa kilogramów, a równocześnie jest ci zimno, płacisz więcej za ogrzewanie, twój mąż chodzi w podkoszulku a tobie ciągle zimno. Mamy 21 wiek i jodowaną sól, ktoś doda, że w Chinach joduje się herbatę a w Gwatemali miesza z cukrem. Ale nie będziesz zjadała 30 łyżeczek soli dziennie …

Podzieliłem role komu zimno a kto w podkoszulku, ale tak jest i to wynika z funkcji rodzicielskich. Dziecko w okresie płodowym i karmienia czerpie jod wyłącznie od matki co zużywa zapasy magicznego paliwa. Bronić się nie należy, nie ma też jak, gdyż niedobór w tym okresie rozwoju może prowadzić do niedorozwoju dziecka, w tym i umysłowego. Osiem razy więcej kobiet choruje na niedoczynność tarczycy niż mężczyzn, stąd też panie mają większą wiedzę, choć i z tym jest słabo, gdyż tylko 17% Polek wiąże dysfunkcję tarczycy z kłopotami zajścia w ciąże i tylko 12% rozumie, że brak jodu może prowadzić do niedorozwoju umysłowego, albo np. zaburzeń koncentracji u ich potomstwa. (Instytut  Millward Brown SMG/KRC)

Jod jest ciężkim pierwiastkiem i w epoce kształtowania się naszej ziemi zaległ dość głęboko, stąd jest go bardzo mało na powierzchni. Z litosfery wypłukiwany jest do oceanów i mórz gdzie jest go pod dostatkiem, stąd wszelkie organizmy morskie są doskonałym źródłem tego pierwiastka. Nie żałuj sobie dorszy, śledzi, sardynek, łososi, halibutów – oczywiście i ostryg, ect.. Japończycy mają najwyższe spożycie naturalnego jodu, co wynika z morskiej diety –żyją też najdłużej.

Ale co z tymi spacerami i biegami nad morzem? Do 300m od linii brzegowej mamy naturalnie rozpylony morski aerozol, w okresach sztormów jesienno-zimowych, kiedy woda jest zimna stężenie pierwiastków jest najwyższe – więc warto teraz, a nie latem! To dodatkowa dawka jodu i taką kurację możesz porównać do turbo doładowania. Faktycznie, sporty wodne i bieganie w strefie tuż nad morzem pozwala zdobyć ekstra dawkę pozytywnego pierwiastka, przyspieszyć metabolizm, widocznie poprawić nastrój – a jeśli uważasz inaczej to nie mów nam o tym przed 2 kwietnia 2017 –:) please.

Kiedy zwierzęta wyszły z oceanów na ląd, ok. 400 mln lat temu i ponoć to w Górach Świętokrzyskich mamy najstarsze na świecie ślady, niektóre komórki zaczęły się specjalizować się w magazynowaniu jodu, skoncentrowały się w przedniej części ciała tworząc gruczoły – u nas tarczycę. Ekspansja człowieka – czyli wyjście z Afrykańskiej kolebki i (1 mln lat temu) bez tego magazynu jodu byłaby niemożliwa. W końcu ludzie zasiedlili też strefy bardzo trudno dostępne, jak góry – Karpaty, Alpy, Andy, w końcu i Himalaje – gdzie nie powiewała morska bryza, a w menu nie było frutti di mare. W tych też miejscach brutalnie i obrazowo wyświetliło się do czego prowadzi niedobór jodu.

http://progresrenouveau.free.fr/histoire15.php

W niektórych himalajskich wioskach nawet 90% mieszkańców miało ogromne wola, jako efekt rozrostu tarczycy, która osiągając gigantyczne rozmiary dążyła do większego zmagazynowania coraz bardziej deficytowego pierwiastka.

Dzieci nie osiągały normalnego wzrostu, duży odsetek z nich (15%) cierpiało na niedorozwój, łącznie z kretynizmem (zespół niedoboru jodu, małectwo). Podobnie było w Alpach gdzie wykształciło się określenie „Les crétins des Alpes” , w innych krajach było podobnie, w Polsce nazywano ich „głupimi Jasiami” . Byli pożyteczni i raczej dobrze ich traktowano, wykonywali najprostsze, fizyczne prace.

źródło” https://fr.wikipedia.org/wiki/Cr%C3%A9tinisme

Niektórzy etymolodzy wywodzą słowo   crétin od chrétien (chrześcijański) kretyn był uznawany za niewinnego i szczęśliwego.

To jak pobiegamy nad morzem?

Jeśli w tym miejscu zastanawiasz się czy masz niedobory jodu możesz amatorsko się przebadać, polej kilka kropel na brzuch nieorganicznego jodu, np. płynu Lugola, (zabezpiecz jakimś wacikiem)  jeśli plama zniknie w ciągu 10 godzin, toooo – nie wyciągaj pochopnych wniosków … przyszedł czas, by pogłębić wiedzę i zacząć spacery tuż nad morzem. Tomek Tarnowski

[foto tytułowe: Robert Hajduk – sztorm w Łebie 2015r. Na desce Paweł Tarnowski]

pozytywne domino trwa – Agnieszka Bal

tekst Agnieszki Bal – Naucz się przyjmować pomoc i sam pomagaj – pozytywne domino trwa.

Im dłużej żyję, tym paradoksalnie łatwiej jest mi pomagać komuś niż przyznać się, najpierw przed sobą, że sama potrzebuję pomocy.  Ta trudność dotyczy różnych obszarów mojego życia.  Od tych drobnych rzeczy jak pomoc w czynnościach dnia codziennego do wszystkich innych obszarów .

Myślę sobie, że czasami ludzie popadają w dwie skrajności, pomagają za dużo  zapominając o sobie, lub  jest druga skrajność to znaczy, że po prostu niektóre osoby nikomu i nigdy nie pomagają.

Trudno mi jest jeszcze znaleźć owy złoty środek pomocy drugiemu człowiekowi.

Agnieszka Bal – źródło Facebook (1)

Zadaję sobie pytanie o to czy jest gdzieś granica pomocy drugiemu człowieku i jeśli tak: to gdzie?

Jestem dość młodą osobą, która jeszcze  uczy się  co to znaczy prawdziwa pomoc.

Bardzo wiele razy słyszę, że czynione  zło i dobro wracają do nas.

W tej sytuacji każda pomoc i dobro dodają kolejne,  jak kostki przy ustawianiu domina!

Agnieszka Bal


Agnieszka Bal  cierpi na dziecięce porażenie mózgowe, nie mówi. Porozumiewa się  za pomocą tablicy z literami, lewy łokieć to jej pióro. Maturę dyktowała 8 godzin wystukując słowa na specjalnej tablicy, litera po literze … aktualnie jest studentką politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Zgodziła się objąć patronatem honorowym naszą akcję, by w ten sposób pomóc innym.

Agnieszka jest mocno zaangażowana w działania  na rzecz osób korzystających z alternatywnych metod komunikacji. Jest członkiem Zarządu Stowarzyszenia na rzecz Propagowania Wspomagających Sposobów Porozumiewania się „Mówić bez Słów” oraz wiceprezesem Stowarzyszenia na rzecz Dzieci, Młodzieży i Dorosłych Osób Niepełnosprawnych „Ożarowska”.

W 2015 roku zdobyła tytuł Człowieka bez Barier przyznawany przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji – za determinację.

 

Dylematy pomagania i Picasso

Masz 2 sekundy na decyzję – z płonącego domu możesz wynieść obraz Picassa „Kobiety z Algieru”, wart 180 mln dolarów, albo uratować dziecko, które znajduje się w drugim pokoju. Ten dramatyczny dylemat ćwiczony jest w dyskusjach na temat efektywnego  wykorzystywania strumieni pieniędzy charytatywnych. Sprawa nie jest jednoznaczna, ani tym bardziej łatwa – za 180 mln dolarów można uratować tysiące dzieci w Afryce, tu i teraz jedno dziecko. Siedzisz wygodnie przed kompem i na chłodno zakończona kalkulacja daje trudną do wyartykułowania decyzję, jednak nasz mózg w sytuacjach stresowych działa inaczej, w kwestii życia i śmierci wybieramy rozwiązanie pewne, stąd wielu z nas poszłoby po dziecko. Jeszcze dwa mocne ćwiczenia (zapożyczone z książki neurbiologa Roberta Sampolsky): w czasie epidemii musisz wybrać rodzaj terapii: przy pierwszym rozwiązaniu na 100 chorych, 25 osób umrze, przy drugim rozwiązaniu ryzyko śmierci wyniesie 25% – i co, wybór dokonany? To teraz przedstawmy to inaczej. Pierwsze rozwiązanie pozwoli przeżyć 75 chorym, w drugim, ich szanse na przeżycie wyniosą 75%. Wielu z nas, przy argumencie śmierci, wybrało wariant drugi a przy argumencie życia, pierwszy.  Przeczytaj, p o w o l i  jeszcze raz – z punktu widzenia logiki, cokolwiek wybierzesz, efekt będzie taki sam.

Picasso”Kobiety z Algieru” warto 180 mln $

[Foto tytułowe] Najwięcej pieniędzy na rynku komercyjnym zapłacono w 2011 roku, za obraz Paula Cezannea „Gracze w karty” – 250 mln USD .

Dlaczego o tym piszę? Nasze wybory i potem działania często rozmijają się z logiką, oprócz niej chcemy mieć poczucie pewności, albo np. poczucie zamknięcia tematu, czy problemu. Przykład: w TV pokazują dramat rodziny, która straciła dom, widok jest poruszający więc składasz paczkę, wysyłasz i … masz świadomość, że nie tylko ty. Paczki jadą na miejsce rodzinnej tragedii i po tygodniu bohaterowie dramatu mogą otworzyć ciucholand, sklepik z makaronem i np. olejem rzepakowym. Nie żartuję, tylko pokazuje, że często nasze działania są nieefektywne. Znowu włącza się ten mechanizm – chcę widzieć komu pomogłem, chcę mieć pewność własnego działania.

Jak jest z 1%? Tylko trochę ponad połowa Polaków wypełnia odpowiednią rubrykę w PIT, choć to nic nie kosztuje. Ostatnio, z 1% wpłynęło  ok. 550 mln zł. Od 11 lat ta wielkość rośnie. Jednak, większość Polaków przepisuje KRS danej organizacji z automatu, często nie sprawdzając co tam słychać w fundacji, którą zasila, w ten sposób liderzy rankingu gromadzą więcej, zaczynają wydawać na czystą reklamę, co powoduje, że zbierają jeszcze więcej, ale w ten sposób rosną wydatki, których nie chcieliśmy finansować. Pojawiło się również wiele małych organizacji, które zbierają 1% pod konkretną osobę.  Okazuje się, że i te wielkie i te drugie, nazwijmy jednoosobowe, nie są zbyt efektywne. Wielkie są jak firmy, a małe jak … pokój z dzieckiem w płonącym domu.

Nie wiodę na manowce – osobiście uważam, że reklamy tych największych spełniają role edukacyjną, a tych jednoosobowych również, tylko to reklama szeptana. Wchodzą nowe roczniki, więc ten mechanizm działa. Widać, że obszar dobroczynności Polaków został zakreślony i teraz warto go optymalizować. Wybierajmy więc organizacje efektywne!

Nasza AKCJA też ma na celu zebranie środków i to na dwa cele prowadzone przez Fundację FPKM. Dzięki wpłatom sponsorów już kupujemy do szpitala w Barczewie, supernowoczesne CYBER – OKO, i – jeśli starczy pieniędzy – może coś jeszcze, o czym Fundacja oczywiście napisze. To rewelacyjne urządzenie monitorujące funkcje organizmu osób w śpiączce, a takich do tego wyjątkowego szpitala trafia dużo. Zbiórka od darczyńców = kibiców zostanie m.in. przeznaczona na obozy integracyjne dla niepełnosprawnych z ubogich rodzin – takie organizowane są od 12 lat przez Zakon Maltański (tu wolontariusze, opiekunowie płacą za swój pobyt!)

Wracając do głównej myśli – jeśli zdecydujesz się wesprzeć naszą akcję to już wszedłeś, ale do … innego domu, który nie płonie, w którym nie ma Picassa, ani Cezannea, ale za to czekają znane osoby ze świata filmu i sportu, również biznesu, osoby które ofiarowały swoją popularność, prestiż, czas, i w końcu też ogromny fizyczny wysiłek, by ta akcja dała możliwie najwięcej. Są również: Agnieszka Bal – nasza Honorowa Patronka i Kamil Cierniak, współtwórca krótkiego filmu nt. akcji, którzy zdecydowali się wziąć udział  reprezentując  tych, którzy marzą by chodzić.

Dziękuję, Tomek   Tarnowski

FILM – BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ –

Ufam, że film przekazuje ideę naszego projektu, dzięki niemu  poznaliście również głównych bohaterów, znane postacie, które „pobiegną dla tych, którzy marzą by chodzić”. Ufam, że wspólnie z Jurkiem Skarżyńskim, Karoliną Gorczycą, Przemkiem Miarczyńskim, Pawłem Januszewskim,  Sebastianem Chmarą i Andrzejem Zwarą oraz ponad 20 osobową drużyną, uda nam się dotrzeć do Waszej wrażliwości. Odwdzięczamy się prawdziwą opowieścią o wysiłku i poświęceniu, historii maratonów polskich, dodamy też kilka ciekawostek.

Film realizowany był w Krakowie, własnymi siłami i tym bardziej chciałbym podziękować jego pomysłodawcom i twórcom – Ani i Jankowi Tarnowskim – moim dzieciom, Kamilowi Cierniakowi za decyzję o wystąpieniu i wszelkie konieczne podpowiedzi w trakcie kręcenia, Filipowi Plewińskiemu za realizację zdjęć i montaż. Filip jest zawodowym operatorem po łódzkiej filmówce i przekonał nas do prostej, naturalnej formy, bez polerowania – bo takie jest życie. Wielu zna prace artystów fotografików – Wojciecha Plewińskiego i Macieja – dziadka i ojca Filipa – co tu można więcej dodać  – … dziękujemy. http://plewinski.com/

Kamila znacie z jego wpisu, ufam Kamil, że to nie ostatni – http://maraton.zakonmaltanski.pl/42195m-i-pelnia-zycia-kamil-cierniak/

Ten film to wkład młodych ludzi do projektu – bardzo pomożecie rozsyłając go do znajomych, umieszczając na fejsie, …

Dziękuję – Tomasz Tarnowski

dziesięcioboista

Na dworze królowej sportu, są królami. Choć często startują przy pustawych trybunach są darzeni wyjątkowym szacunkiem. Wykonać 10 bardzo różnych konkurencji, w dwa dni, to ogromny wysiłek, a poskładać tak skomplikowany trening, to już sztuka. Elementy techniczne, łączone są z przygotowaniem szybkościowym, z dynamiką, a na czystą wytrzymałość – jak w maratonie – nie ma miejsca. Budowanie wydolności odbywa się zimą a treningi zazwyczaj są potwornie ciężkie, zaczynasz główny element wówczas gdy masz już dość i pracujesz na totalnym zmęczeniu.

W końcu przychodzi wiosna i start, jesteś na zawodach. Rozgrzewka trwa jakieś 90 minut a potem musisz utrzymać najwyższy poziom gotowości  organizmu przez wiele godzin. 100m idzie szybko, 3 skoki w dal już trochę męczą, pchnięcie kulą niby nic, ale popatrz na wyczerpanie kulomiotów, skok wzwyż potrafi trwać 3-5 godzin. Konkurenci zaczynają niżej i każdy rzeźbi, często po 3 próby na kolejnej wysokości a ty czekasz, ale bynajmniej nie na leżaku – cały czas gotowość. Przychodzi twoja  wysokość, zazwyczaj z ostrożności rozpoczynasz nisko, potem oceniasz, czy można wejść na swoje poziomy i cóż, również ty gromadzisz cenne punkty pełznąc co 3 cm w górę. W końcu 400m, ale jesteś już tak zmęczony całodzienną walką o utrzymanie gotowości na najwyższym poziomie, że wznawiasz po raz n-ty rozciąganie, ostrożnie, by nie pozrywać wymęczonych mięśni. Ostatnia prosta to bieg w kompletnym zatruciu mleczanowym. Wieczorem liczysz punkty i porównujesz się do konkurentów, regenerujesz ciało i próbujesz spać, ale się nie da i to jest druga „mało senna” noc. Kolejny dzień zaczyna się mocnym akcentem – od  110 przez płotki – wysokie, bo każdy ma 104 cm. Przygotowanie ciała do tego biegu nie jest łatwe, walka z zakwasami raczej bywa przegraną, na rozgrzewce wychodzą bóle ścięgien, naderwania, skręcenia z pierwszego dnia. Uff poszło, teraz rzut dyskiem, i tę dyscyplinę traktujesz jako odpoczynek, choć twoje palce, za chwilę, będą ci wypominały ogromne przeciążenia jakim zostały poddane. Następna w kolejna – tyczka wyssie z Ciebie wszystko co jeszcze zostało, a że jest wysoko punktowana nie będziesz się oszczędzał. Znów rzeźbienie parę godzin. Kończysz zdemolowany i teraz właśnie wchodzi oszczep, który wymaga luzu i szybkości. Co z tego, twoja dłoń nie byłaby w stanie podnieść nawet filiżanki herbaty, masz niedowład po rzucie dyskiem i ściskaniu tyczki, a bark zesztywniały, bo właśnie taki miał być do blokowania w momencie ‚założenia’ czyli rozpoczęcia skoku i pokonania przeciążenia ‚w odwale’. Kleisz palce jakimiś wynalazkami byle tylko jeden rzut wyszedł, a każda próba to szarpnięcie rozrywające mocno naciągnięte mięśnie pasma grzbietowego i ręki. Stopa blokująca, też ma niewesoło, tym bardziej że przez dwa dni oddała wiele skoków – a np. takie odbicie w dal, to nacisk ok. 1 tony!  Oczywiście o niczym takim już nie pamiętasz, masz już za sobą 9 konkurencji i właśnie teraz na scenę wkracza czysty strach przed bólem. 1500m to kwintesencja bólu, 10cioboiści nie potrafią dobrze biegać tego cholernego dystansu, na start wychodzą kompletnie wymęczeni, jednak chłodna kalkulacja punktowa pogania każdego do wysiłku ponad jego możliwości. Przydałoby się pobiec o 10s lepiej, ale 20s. szybciej dałoby, itd … włącza się kalkulacja hazardzisty. Wszystko zaczyna boleć już w połowie dystansu i potem jest coraz gorzej. Przez ostatnie 300m nie wiesz gdzie jesteś. Za metą sędziowie pozwalają długo leżeć, ale …tylko dziesięcioboistom.

Ashton Eaton aktualny rekordzista Świata w 10-boju lekkoatletycznym – za matę 1500m – MŚ w 2013 roku. żródło: http://www.dailymail.co.uk/sport/

Czy jest w tej dyscyplinie coś pięknego, czy tylko dramat? Oczywiście jest! Fakt, że opanowałeś technikę, że kontrolujesz, wytrzymujesz i wygrywasz! Wygrywał Sebastian Chmara – Mistrz Świata w wieloboju na hali z 1999 r. w Maebashi oraz Mistrz Europy (również na hali) z Walecji – 1998 r., do dzisiaj rekordzista Polski w 10boju z wynikiem 8566 pkt i w 7boju na hali – 6415 pkt. Aktualnie Wiceprezes PZLA.

To że Sebastian dołączył do naszej akcji jest wielkim wyróżnieniem. Wzorcowy czas – 4:30 – jest odzwierciedleniem osobistej oceny możliwości treningowych Sebastiana. Najpewniej, ten wybitny  lekkoatleta, przegra te zawody z większością biegaczy, ale oklaskiwany będzie za sam fakt, że ruszył na 42km. To gest poświęcenia, który trzeba czytać w ten sposób – Sebastian Chmara zrobi coś, czego 10-boiści najbardziej się boją i czego nie lubią – nie lubią ścigać się na długich dystansach. Dziękujemy! Tomek Tarnowski