Sebastian Chmara: Zaczęło się całkiem niewinnie: najpierw Agnieszka Szymańska, później Paweł Januszewski zwrócili się do mnie z tym samym pytaniem – czy dołączysz do zespołu? Czy przebiegniesz maraton? Każdy dodawał, że cel jest wielki – BIEGNIEMY DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ. Po tylu latach w sporcie, nieważne jak trudne byłoby wyzwanie, każdy sportowiec bez zastanowienia odpowie TAK. Ze mną inaczej nie było i już po chwili zostałem jednym z NICH – 2 kwietnia w Dębnie przebiegnę, a przynajmniej tak mi się wydaje, -:) maraton.
Większość moich znajomych powtarza, że skoro potrafiłem zdobyć mistrzostwo Świata, czy mistrzostwo Europy, zostać olimpijczykiem – to pokonanie dystansu maratońskiego nie powinno stanowić najmniejszego problemu. W pewnym momencie sam zacząłem w to wierzyć. Warto jednak podkreślić, że te tytuły, o których piszę, są już pełnoletnie -:), zatem to stara historia. Czas upływa, a w głowie w dalszym ciągu pozostała chęć walki i podejmowania wyzwań. Jednak „w praniu” niestety wszystko wygląda inaczej. Wieloboiści to z reguły mężczyźni o sporych rozmiarach, którzy szybko biegają, daleko i wysoko skaczą, nieźle rzucają, ale praktycznie wszyscy mają jedną słabość – nie są stworzeni do pokonywania dłuższych niż 400 m dystansów -:). Ze mną było podobnie – skok wzwyż, w dal, o tycze, bieg na 400m, czy pchnięcie kulą to niewątpliwie moje mocne strony. Z długimi biegami, jak każdy dziesięcioboista, miałem jednak problem. Co prawda, walcząc o tytuł mistrza świata w hali, pokonałem dystans 1000m w czasie nieco powyżej 2min i 37 sekund, ale do dziś nie wiem jak to zrobiłem? Wydaje mi się to absolutnie niewykonalne, choć niewątpliwie jest to dowód na to, że wola walki i wiara w sukces może zdziałać wszystko. Zatem, biorąc pod uwagę wszystkie te argumenty, z pokorą przystąpiłem do przygotowań. Jak na profesjonalistę -:) przystało, zacząłem od … planu treningowego. Przyjaciół, znajomych, specjalistów od długich dystansów wokół mnie nie brakuje. Niestety, ku mojej rozpaczy, żaden z nich nie powiedział, że można przygotować się do pokonania maratonu przez trzy miesiące trenując tylko raz w tygodniu. A przyznam się Wam szczerze, że tego oczekiwałem. Co więcej wszyscy jak jeden mąż mówili, że pracować należy minimum 4 razy w tygodniu, a spoglądając na mnie dodawali, że powinienem również schudnąć przynajmniej 10 kg (moja początkowa waga to 102 kg przy 194 cm wzrostu). Ta informacja mnie zabiła -:( . Muszę ważyć tyle samo, co w trakcie kariery sportowej, a to już łatwe nie będzie – trudno mi uwierzyć, że ponownie mogę wyglądać TAK -:).
Co zrobić, tak jak wcześniej pisałem, sportowcy zawsze podejmują wyzwanie, więc i ja podjąłem. Plan napisał mi Arkadiusz Cyganek, wielki pasjonat biegania i jeden z organizatorów PKO Bydgoskiego Festiwalu Biegowego. Zadajcie sobie pewnie pytanie, dlaczego Arek? Skoro wokół mnie są takie autorytety, jak Marian Nowakowski – trener Katarzyny Kowalskiej, rekordzistki Polski w półmaratonie i olimpijki, czy Jurek Skarżyński, którego już znacie, bo jest w naszym Projekcie. Otóż Arek potraktował mnie zwyczajnie, jak amatora i wiedział, że do ponad stukilogramowego faceta, który pracował nad szybkością, siłą i biegał nie więcej niż 5 do 7 km należy podejść ze spokojem i zrozumieniem -:). Na mojej skrzynce mailowej już 11 grudnia pojawiła się rozpiska uwzględniająca 4 treningi w tygodniu: miałem zacząć już następnego dnia ciągłym biegiem na dystansie 8 km. Pomyślałem, że czasu jest sporo, zatem nie nazajutrz, ale po kilku dniach rozpocząłem trening i zamiast 8 kilometrów, pokonałem nawet 10, w czasie … i tu pozwólcie, że przemilczę, bo jak spojrzałem na zegarek to się załamałem. Po biegu sapałem jak parowóz, bolały mnie nogi, właściwie wszystko mnie bolało. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem mogłaby być awaria mojego Garmina, choć każdy biegacz wie, że te sprzęty nie zawodzą -:). Siedząc tego samego dnia przy herbacie, doszedłem do wniosku, że tym razem zadanie będzie ekstremalnie trudne. Wiedząc, że do startu pozostało ponad trzy miesiące, pocieszałem się, że wszystko się ułoży. Tymczasem następnego dnia, ciężko oddychając poczułem się słabo, kolejnego dnia przyszła gorączka, a po kolejnych dwóch wylądowałem w łóżku. Kaszel, łamanie w kościach, to elementy, które w grudniu i styczniu towarzyszyły pewnie nie tylko mi, chorowali właściwie wszyscy moi najbliżsi. Na początku stycznia byłem już mocno zaniepokojony, bo trenowałem niewiele, przebiegając przez trzy tygodnie zaledwie 25 km. Do stałych treningów wróciłem 10 stycznia i to, co wskazywał Garmin było zatrważające. Męczyło mnie również to, co pokazywała moja waga łazienkowa, niestety tym razem wiedziałem, że oba sprzęty (zegarek i waga) równolegle popsuć się nie mogły -:). Komunikat był prosty: jestem słaby i gruby, a na 2,5 miesiąca przed startem w maratonie, nie są to dane optymistyczne. Sport nauczył mnie wiele. Po pierwsze niczego nie wolno przyśpieszać i w nienaturalny sposób nadrabiać. Po drugie nikt terminu zawodów nie przełoży, zatem trzeba wykorzystać każdy dzień, który pozostał i wierzyć że się uda, bo wiara potrafi zdziałać cuda -:). A więc wierząc w sukces od kilku tygodni realizuje plan i jestem przekonany, że cel zrealizuję. W ostatnich tygodniach systematycznie zwiększałem kilometraż, a w sobotę (4.02) po raz pierwszy przebiegłem 20 km. O czas nie pytajcie, bo w moim przypadku raczej nie o czas chodzi, a o pokonanie dystansu -:). Na koniec nie wyglądałem najgorzej, choć jak pomyślałem, że będę musiał pokonać ponad dwa razy dłuższy dystans i to znacznie szybciej to znów dopadł mnie smutek.
Niezależnie od wszystkiego, spotkałem się z łabędziami na tafli zamarzniętego Zalewu Koronowskiego licząc na to, że dodadzą mi skrzydeł -:). Trzymajcie za mnie kciuki i razem wspierajmy tych, którzy tego wsparcia potrzebują. BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ – DOŁĄCZ DO NAS! Sebastian Chmara.