Bieganie wpływa na mózg – The New York Times

Brzmi banalnie? W kontekście tego o czym pisałem w listopadzie – tj., że bieganie silnie utlenienia organizm, w tym mózgu, tytuł nie wnosi niczego nowego. Znacznie lepiej brzmi tytuł z The New York Times:  Running as the Thinking Person’s Sport”. Nieprawdaż?

http://www.nytimes.com/2016/12/14/well/move/running-as-the-thinking-persons-sport.html?emc=eta1&_r=0

Otrzymałem ten artykuł przed świętami w ramach prezentu i od razu lepiej się poczułem, a dodatkowo pomyślałem, że w okresie robienia noworocznych postanowień i Wam może się przydać.  Autor przywołuje takie przykłady, jak gra na instrumentach, która wymaga doskonalenia różnych umiejętności motorycznych, pamięci, planowania oraz innych funkcji mózgu. Naukowcy dostrzegają tendencję, że wybitni muzycy posiadają większą koordynację między różnymi obszarami mózgu, niż my średni – melomani. Podobnie gimnastycy, tenisiści stołowi, badmintoniści mają lepszą koordynację mózgowo – ruchową, skupienie, planowanie, ect.. co jest do przewidzenia. Natomiast bieganie nie wzbudzało zainteresowania badaczy – ot, naturalna umiejętność, którą nabywamy jako dzieci, i która raczej nie rodzi w nas geniuszu. A jednak, przeprowadzone ostatnio badania na Uniwersytecie Arizona pozwalają poczuć się lepiej milionom deptaczy asfaltu. Naukowcy zauważyli większą aktywność mózgu biegaczy (w stosunku do osób o siedzącym trybie życia) w obszarach odpowiadających za zapamiętywanie, wielozadaniowość, skupienie, podejmowania decyzji i przetwarzanie obrazów, oraz pracę sensoryczną – to koordynacja wszystkich bodźców dostarczanych przez zmysły, wygenerowanie jednej decyzji i reakcji. Brzmi przynajmniej jak uzasadnienie nominacji do Nagrody Nobla! Autor artykułu, przedłuża dobrą perspektywę w czasie, przywołując tezę, że w jesieni życia, będziemy – my biegacze – … jak nowi. Spoglądam, bardziej czule na naszą AKCJĘ i własne obłocone buty.

Rok temu, w związku z akcją „Pomoc za Ultramaraton”, popełniłem wpis pt. „dzięki bieganiu zaczęliśmy myśleć”,  gdzie snułem opowieść, jak dzięki rozwojowi ścięgna Achillesa zaczęliśmy biegać i dalej, stosując technikę polowania poprzez ‘zabiegnie na śmierć’ zdobywaliśmy białko, co rozwinęło nasz mózg… Rozsądna teoria, tym bardziej, że natural-born-runners żyją do dzisiaj na świecie i nadal tak polują. Inna, i niewykluczająca się teoria mówi, że trochę wcześniej (jakieś 2 mln lat temu) byliśmy  słabi i płochliwi, więc do mięsnej uczty nie byliśmy dopuszczani przez drapieżniki i padlinożerców. Dopiero gdy jadalnia była pusta, a kości gołe nasz przodek ostrymi kamieniami rozłupywał je i wyjadał … szpik.

Teraz  coś dla dzielących teorię Churchill’a : “No sports, just whisky and cigars.” Szpik wołowy pod wódeczkę – danie wprost idealne, doceniane do dzisiaj przez sybarytów … a dawniej przez małego Homo Habilis. Szpik jest bombą energetyczno – witaminową, to tu, w kościach długich tworzą się czerwone ciałka krwi, szpik jest źródłem łatwo przyswajalnego żelaza. Wywar z kości to źródło kolagenu regenerującego kości i ścięgna, .. wygładzającego cerę też! No dość, bo zaraz zdryfuję w bieganie, a trudno nie jest gdyż są to właśnie substancje, których każdy biegacz poszukuje.

Główny artykuł z NYT, podesłał mi Jan – Roman Potocki, wierny kibic i darczyńca poprzednich akcji. Co ciekawe, parę lat temu porwał się na trudny projekt jakim jest reaktywacja staropolskiego trunku rodziny Potockich. Co prawda takie napoje teraz nie są mi w głowie, ale na butelkę mogę popatrzeć – jest wyjątkowo ładna. http://www.potockivodka.com/homepage.html

No to jeszcze jedna informacja przedsylwestrowa – ponoć w Warszawie serwują taki klasyczny zestaw w Butcher & Wine http://www.butcheryandwine.pl

Oby rok 2017 był lepszy.

Tomek Tarnowski

Im silniejsi tym słabsi

Wytrenowany zawodowiec jest jak maszyna, przeciętny amator nie może się z nim równać. Wytrzymałość na obciążenia treningowe i szybkość regeneracji jest nieporównywalna. Jednak słabością wytrenowanych, czynnych zawodników jest to, że ich organizmy znajdują się „na granicy” równowagi.  Wystarczy, że któryś z kluczowych czynników gwałtownie się zmieni i może być różnie. Zmiana klimatu, diety, zamieszanie w treningu, potrafią zdestabilizować całą maszynę, która jest poskręcana na 100% i to bez marginesu tolerancji. Niżej wpis Przemka Miarczyńskiego, nt. jego przygotowań, który odpowiednio zatytułowałem. Tomek


Kilka tygodni temu rozpocząłem przygotowania do naszej akcji i swojego kwietniowego debiutu na dystansie maratonu. Na początku wszystko szło jak należy. Mimo lekko bolących nóg udawało mi się realizować założony plan przebiegając, dość regularnie, około 70 km tygodniowo. Schody zaczęły się kiedy wyjechałem na zgrupowanie treningowe, na którym pracowałem jako trener. Po 10 dniach, we Francji, próbach wplatania swoich treningów w zajęcia z zawodnikami, wróciłem do Polski. Już w trakcie podróży do Sopotu czułem, że łapie mnie przeziębienie. Musiałem lekko odpuścić, żeby nie „rozłożyć” się na dobre. Niestety, nie wytrzymałem zbyt długo i zacząłem ostre treningi czując się lepiej po kilku dniach wolnych od biegania. Po tygodniu mocniejszego biegania okazało się, że nie jestem jeszcze do końca zdrowy. Znowu musiałem odpuścić treningi. Nie zdążyłem się dobrze rozkręcić w domu a już zbliżał się następny wyjazd. Tym razem też jako trener poleciałem na tydzień na Teneryfę. Tam warunki do biegania są oczywiście świetne.

PONT Teneryfa – obóz kadry – trening na wysokości buduje wydolność – 2016

Lepsze są jednak do uprawiania windsurfingu oraz jazdy na rowerze i na tych dyscyplinach się głównie skoncentrowaliśmy wspólnie z zawodnikami kadry.

PONT Teneryfa – obóz kadry – peleton windsurfingowców 2016

Wyjazd treningowo był bardzo udany ale jak na przygotowania do maratonu biegania niestety znowu było za mało. Nie wiem czy po powrocie do domu uda mi się nadrobić stracone kilometry, ale nie ma wątpliwości, że od jutra wracam do realizacji założonego planu biegowego.   Przemek Miarczyński


Na głównej stronie, po lewej, znajduje się sekcja „najnowsze wpisy” – nad kalendarzem… wchodząc tą drogą na konkretny wpis pokażą się Wam  przyciski ‘like/share’ – zatem jeśli tekst się spodobał możecie go zalajkować, albo udostępnić… Pod tekstami jest też sekcja do komentarzy – śmiało! Tomek

 

 

Życzenia na święta Bożego Narodzenia

życzenia Prezydenta Związku Polskich Kawalerów Maltańskich.

obraz: 1892 r. Jacek Malczewski „Wigilia na Syberii”.

Z okazji Bożego Narodzenia – życzę wszystkim radosnych, rodzinnych świąt, a na kolejny nadchodzący rok, nowych, dobrych doświadczeń i pozytywnych emocji. Uczestnikom akcji             BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ,       wytrwałości w dążeniu do mety.

Święta Bożego Narodzenia w polskiej tradycji, są szczególnym, rodzinnym i radosnym czasem. Jednak nie zawsze tak było i niestety, nadal, dla wielu społecznie wykluczonych ten czas, ale również i pozostała część roku, jest trudny. Dziękuję za Opłatek Maltański, który zorganizowany, w tym roku, w 29 miastach w Polsce, pozwolił, choć na chwilę, zmienić tę smutną rzeczywistość najbardziej potrzebujących.

Dziękuję w imieniu Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, Fundacji Maltańskich oraz ich podopiecznych, za organizację, za wsparcie sponsorów, darczyńców, wysiłek uczestników akcji sportowo – charytatywnej. Dzięki zebranym środkom uda nam się ratować kolejne życie w maltańskim szpitalu, a podczas obozów integracyjnych, przyjąć więcej tych osób, „które marzą by chodzi”.

Wspaniałe postacie życia artystycznego, sportowego i publicznego, poświęcają bardzo dużo swojego czasu, wysiłku, a do tego dzielą się swoimi wrażeniami i przemyśleniami tak, aby wszyscy mogli być współuczestnikami tego projektu. Wykorzystują swoją popularność i talenty, aby pomóc słabszym, robią to bezinteresownie  – to właśnie jest rycerska postawa, za którą jeszcze raz dziękuję.   

Zapraszam wszystkich do włączenia się w ten projektu. Tak jak poprzednio, swój „bilet” zarezerwowałem i jestem obecny na widowni. 

Dla zainteresowanych przekazuję, grudniowe wydanie Krzyża Maltańskiego, które opisuje aktywności maltańskie z ostatniego czasu, w tym artykuł o akcji BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ.

Krzyż Maltański XII2016

http://www.youblisher.com/p/1651299-Krzyz-Maltanski-2-12-2016/

 Aleksander Tarnowski

Prezydent Związku Polskich Kawalerów Maltańskich   

 

 

maraton – trudne lata 80 – dobre wyniki

tekst Jerzy Skarżyński:

Dębno 1980

Gdy w 1977 roku zaczynałem swoją wyczynową przygodę z bieganiem, maraton był dla mnie dystansem z innej bajki.. Startowałem przeważnie na dystansach średnich – od 800 m do 3 km (przeważnie na 1500 m), z rzadka tylko próbując swoich sił na piątkę. Pierwszą dyszkę na bieżni pobiegłem dopiero w trzecim roku treningów! Gdy w czerwcu 1979 roku na piątkę nabiegałem 14:25,7, założyłem że – za 2 tygodnie – w debiutanckiej dyszce powalczę o złamanie 30 minut. Zabrakło mi niewiele, bo uzyskałem 30:03,7. Nie byłem jednak załamany, gdyż w klubie mało kto wierzył, że wrócę do Szczecina (z Zabrza) z takim rekordem życiowym.

Maratończykami byli wtedy przeważnie tylko ci pasjonaci biegania, którzy nie mogli liczyć na sukcesy na miarę ambicji na dystansach stadionowych. W maratonie mogli realizować swoje marzenia, zwłaszcza że była to konkurencja owiana mitem „nadludzkiego wysiłku”. Ówczesną czołówkę stanowili przeważnie długodystansowcy nie mający szans na olimpijskie minima na bieżni – swoich szans szukali właśnie w maratonie. W Montrealu (1976) reprezentowali nas rekordzista Polski Jerzy Gros (2:13:05) i Kazimierz Orzeł. Gros był dobry, ale wyniki z bieżni były zbyt słabe, by marzyć o reprezentacyjnych szlifach. Za to Orzeł bezbłędnie trafił ze swoimi predyspozycjami. 10 000 m nie pobiegł nigdy poniżej 30 minut, co jest dla długasów ledwie barierą przyzwoitości, ale że miał sakramencką wytrzymałość, w maratonie nie miał sobie równych. Wywalczył w Dębnie dwa tytuły mistrzowskie (1976 i 1977), a jego wyniki 2:13:19 i 2:13:44 nawet dzisiaj – po czterdziestu latach – są niemal gwarancją miejsca na podium!

Pierwszy raz pojechałem do Dębna 27 kwietnia 1980 roku. Nie, nie biegałem – wspierałem trenującego często ze mną w Szczecinie, ale specjalizującego się w maratonie, Zbyszka Białego. Przy okazji stałem się świadkiem pasjonującego pojedynku o olimpijskie paszporty do Moskwy pomiędzy mistrzami Polski w maratonie Ryśkiem Marczakiem (1978) i Zbyszkiem Pierzynką (1979) oraz maratońskim debiutantem Andrzejem Sajkowskim. Ach, cóż to były za emocje! Po pasjonującym finiszu wygrał Pierzynka (2:13:30) przed Marczakiem (2:13:35), ale Sajkowski (2:13:38), który prowadził samotnie przez dużą część dystansu, został wyprzedzony zaledwie kilkaset metrów przed linią mety! Pierzynce drogę do igrzysk blokowali mocniejsi wtedy od niego na bieżni Kowol i Kopijasz, ale swoją szansę wykorzystał bezbłędnie w maratonie, ciesząc się wraz z dwoma pokonanymi przeciwnikami z olimpijskich nominacji. A ani Kowol, ani Kopijasz ostatecznie tego zaszczytu nie dostąpili. Zbyszek Biały też był zadowolony – poprawił swój rekord życiowy o 4 minuty na 2:25:37.

Po udanym dla maratończyków sezonie 1978 (50. wynik w Polsce 2:29:56) sezon 1980 był trochę lepszy. 50. w rankingu bydgoszczanin Ryszard Tomys miał 2:29:08. Ta mało jeszcze wtedy popularna konkurencja, nazywana przez wielu „konkurencją dla człapaków”, powoli wychodziła z cienia. Swoje „złote lata” święcić będzie w 8. dekadzie XX wieku.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za niecałe 4 miesiące i ja będę debiutował na królewskim dystansie. Zaplanował to mój ówczesny trener Jurek Adamski. I stało się – 14 września 1980 roku przy stadionie X-lecia, pośród ponad 2 tysięcy zapaleńców, stanąłem na starcie II Maratonu Pokoju, by zgodnie z jego wytycznymi „zaliczyć” ten bieg. „Spokojnie, bez szaleństw, wystarczy że nabiegasz 2:40” – uspokajał mnie tuż przed wystrzałem startera. Ruszyłem więc baaardzo spokojnie, dając się nieść tłumowi, a nie – jak to miałem w zwyczaju – pilnując czołówki. Tyle, że po 15 kilometrach tego nudnego dla mnie „truchtania” po 3:35-3:40/km nie wytrzymałem – postanowiłem… dogonić liderów, którzy mieli wtedy nade mną ok. 500 metrów przewagi. Po półmetku biegłem już razem z nimi. Czułem się mocny, gdyż miesiąc wcześniej nabiegałem na 10 000 m życiówkę 29:46,6. Gdy na 30 km zaatakował Jurek Gros, nie zawahałem się nawet przez chwilę – natychmiast poderwałem się razem z nim. Szybko zgubiliśmy trójkę kolegów. Wtedy samochodem podjechał do mnie trener i krzycząc kazał mi… zwolnić, poczekać na grupkę z tyłu. „Co ty wyprawiasz! – to Jurek Gros, olimpijczyk, rekordzista Polski. Nie dasz rady, zwolnij i biegnij z Ryśkiem (Całką – klubowym kolegą)”. Cóż ja debiutant mogłem zrobić – posłusznie zwolniłem. Ostatecznie Gros wygrał w 2:22:12, a ja byłem drugi z wynikiem 2:22:29, a Całka trzeci w 2:22:37. Co by było, gdybym nie posłuchał trenera? – nigdy się tego nie dowiem.

Warszawa, 14.09.1980 Od lewej: Rysiek Całka, Jerzy Skarżyński, Jerzy Gros, Janusz Wąsowski i Tadeusz Rutkowski na 25. kilometrze II Maratonu Pokoju

Ten bieg okazał się kamieniem milowym w mojej karierze, gdyż w 1981 roku wprowadzono system stypendialny i właśnie dzięki temu przypadkowemu startowi wypełniłem potrzebne kryteria – miałem wynik z poziomu I klasy sportowej. Zostałem… zawodowym biegaczem. Moja sportowa droga mogła prowadzić już tylko do Dębna, gdzie od lat rozgrywano mistrzostwa Polski w maratonie. Ale do tego startu musiałem się jeszcze solidnie przygotowywać. Mocno przebudowałem wtedy swoje plany przygotowań, by podołać wyczynowym wymaganiom maratończyka.

W 1981 roku wystartowałem w III Maratonie Pokoju, ale tylko po to, by zdobyć „otrzaskanie” w maratońskim peletonie. Założeniem było biec z czołówką tak długo, jak tylko dam radę, a potem spokojnie, bez wyrzutów do siebie, zejść z trasy, co nastąpiło po przebiegnięciu 25 km. To była cenna lekcja. Z nowymi doświadczeniami treningowymi i z nowym rekordem życiowym na dystansie 10 000 m (29:35,4) rozpocząłem przygotowania do sezonu 1982.

Ranking 1980 – 1
Ranking 1980-2

Dębno 1982

Był 25 kwietnia 1982 roku – zaledwie cztery miesiące od wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, ale i kartkowego systemu przydziału wielu produktów, w tym mięsa. „W czasach, kiedy na dorosłego człowieka przypada racja miesięczna dwóch i pół kilograma mięsa lub jego przetworów, bieganie maratonu uznać by można za lekkomyślność. Ponad 140 osób myśli jednak inaczej, bowiem tylu zawodników zjechało w tym roku do Dębna, aby walczyć o tytuł mistrza Polski. Organizatorzy byli tym mile zaskoczeni – bali się, że impreza, której patronują od siedemnastu lat, okaże się tym razem smutnym widowiskiem. Wiadomo przecież, że ludzie mają mnóstwo kłopotów, lękają się trudności komunikacyjnych i niechętnie oddalają się od domów” – pisał w „Lekkoatletyce” w swojej relacji w z biegu Jacek Żemantowski. Relacja miała jednak obiecujący tytuł „Maraton nadziei”. Bieg ukończyło 102 biegaczy, z których aż piętnastu złamało 2:20, zaś 34. na mecie, zielonogórzanin Józef Suszyński, uzyskał czas 2:29:22! I dzisiaj zrobiło by to duże wrażenie, prawda? Nadzieja, której iskra zapaliła się wtedy w sercu redaktora Żemantowskiego, nie okazała się na szczęście „matką głupich”. Ale po kolei…

Przyjechałem do Dębna z wiarą, że stać mnie na wynik klasy mistrzowskiej krajowej (2:18:00), który gwarantował przedłużenie stypendium. W ten sposób myślało też wielu moich kolegów, którzy dobre wyniki na długich dystansach chcieli zamienić na dobry wynik w maratonie, bo gwarantowało to nie tylko stypendium, ale i lukratywne zaproszenia z całego świata, które napływały do PZLA. Jako zodiakalny Koziorożec byłem jednak ostrożny – nie zamierzałem biec z faworytami walczącymi o medale, chciałem zacząć spokojniej – biec w drugiej grupie.

Tak jak przypuszczałem zaraz po starcie do przodu wysforowała się siódemka chętnych do medali. Nie dałem się sprowokować i konsekwentnie realizowałem swój plan taktyczny. Do 30. kilometra niemal cały czas przewodziłem kilkunastoosobowej grupie, która biegła w pełnym składzie prawie do 30. kilometra. Kolejne piątki pokonaliśmy w 16:04; 15:54; 16:32; 16:00; 15:37 i 16:23. Wtedy złapał mnie kryzys. Mówi się, że „maraton zacina się po trzydziestce” i u mnie właśnie wtedy coś się zacięło. Na tyle mocno, że chciałem… zejść z trasy. Na moje szczęście akurat w tym miejscu przy trasie stał mój kolega, który zaczął mnie „namawiać” do kontynuowania biegu. „Dasz radę, nie poddawaj się, kryzys minie!” krzyczał mi do ucha truchtając obok mnie. Pomogło! Odzyskałem wiarę, że jeszcze nie przegrałem. Piątkę pomiędzy 30. i 35. kilometrem pokonałem wprawdzie w ledwie 16:58, ale znów byłem w grze, doganiając nawet „moją” grupę. Po 35. kilometrze do ataku ruszyli Heniu Lupa i Rysiek Małecki. To oni (ale biegnący w „mojej” grupie najmłodszy z nas Jacek Konieczny) zrobili na redaktorze Żemantowskim niesamowite wrażenie, stając się w jego oczach nadzieją na lepsze jutro polskiego maratonu. Ja też przyśpieszyłem, ale oni wyraźnie mi uciekali, mimo faktu że kolejne 5 km pokonałem w 15:51.

Dębno, 27.04.1982 Jerzy Skarżyński (93) na prowadzeniu grupy pościgowej

Bieg wygrał Rysiek Kopijasz (2:14:49), przed Heniem Nogalą (2:15:00) i Józkiem Stefanowskim (2:15:02), ale czwarty Józek Mitka (2:15:09) ledwie się wybronił przed ostro finiszującym Lupą (2:15:11). Kolejne miejsca zajęli 6. Małecki (2:15:37), 7. Sajkowski (2:15:41) i 8. Misiewicz (2:15:54).

Ja dobiegłem ostatecznie na dziewiątym miejscu w czasie 2:16:29, co nie tylko przedłużyło moje stypendium, ale przede wszystkim zaowocowało powołaniem na wymarzony obóz kadry narodowej do Szklarskiej Poręby. Mogłem tam podpatrywać na treningach najlepszych polskich maratończyków. I dopiero wtedy wszystko się zaczęło.

Dębno, 27.04.1982 Jerzy Skarżyński (93)
Ranking 1982

Cdn…

Biegowe remanenty – będę prawie dwa razy starszy!

Już we wrześniu z rozpędu wypaplałem, że planuję powrót na maratońskie trasy – zaraz po tym, gdy zaproponowano mi zastąpienie Wojtka Ratkowskiego w projekcie „BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ – Powrót Mistrza”. Wojtek, mistrz Polski w maratonie w 1984 roku, w nawale zajęć, po objęciu funkcji Dziekana Wydziału Turystyki i Rekreacji AWFiS w Gdańsku, nie miał szans podołać maratońskim wymaganiom projektu i zaproponował, bym to ja go zastąpił. Cóż, z miłą chęcią towarzyszyłbym Wojtkowi na dębnowskiej trasie, ale nasze role się odwróciły i mam tylko nadzieję, że w kwietniu będzie mi towarzyszył choćby na części maratońskiego dystansu.

Powrót to będzie faktycznie niesamowity. Ostatni swój wyczynowy maraton pokonywałem wprawdzie w Paryżu wiosną 1992 roku, ale że zszedłem wtedy na 30 kilometrze, więc ostatnim ukończonym jest ten z Echternach w Luksemburgu w październiku 1991 roku. Jak by nie liczyć październik 1991 roku od kwietnia 2017 dzieli prawie 26 lat, czyli ponad… ćwierć wieku!

Dębno 1985 r – Waldek Szaniawski, Wojtek Ratkowski, Jurek Skarzyński i trener Henryk Tokarski – arch. JS

A w Dębnie – będącym za naszych czasów stolicą polskiego maratonu – po raz ostatni biegłem w olimpijskim sezonie 1988, więc mój powrót tam w roli zawodnika dzieli aż 29 lat! Wtedy miałem lat 32, teraz wystartuję tam już jako 61-latek – będę prawie dwa razy starszy! Sam jestem zaskoczony, że minęło tyle czasu, bo wydaje mi się, że biegłem tam „wczoraj” – he, he.

MP w maratonie, Dębno 1988 r. 1. m. Wiktor Sawicki – 2:12:26; 2 m. Jerzy Skarżyński – 2:12:56; 3. m. Tadeusz Ławicki – 2:13:20 arch. JS

Dlaczego niepotrzebnie wyszedłem przed szereg i powiedziałem o tym projekcie już we wrześniu? Bo jako były zawodnik, a teraz trener i autor poradników dla biegaczy, jak mało kto zdaję sobie sprawę z ciężaru gatunkowego czekającego mnie wyzwania. Planu przygotowań nie można bowiem rozpocząć bez zrobienia różnego rodzaju bilansów! Badań i ocen medycznych potrzebuje każdy biegacz, ale jeśli celem jest maraton, wtedy ostrożność musi być w dwójnasób wyostrzona. Do tego… mam już przecież sześć dych na karku 😉

Zacząłem od regeneracji po sezonie 2016. Nie był wyczerpujący, ale przecież 37:36 na 10 km, a zwłaszcza 1:22:26 w półmaratonie to u 60-latka wyniki czołówki europejskiej. Zdecydowałem, by poddać się serii zabiegów okładów borowinowych W październiku dojeżdżałem prawie codziennie do Kamienia Pomorskiego, który jako uzdrowisko słynie ze znakomitej jakości borowin. 20 minut zabieg – 200 km jazdy samochodem, ale warto było, bo moje mięśnie i stawy się tego domagały. W międzyczasie zrobiłem badania podstawowe krwi i moczu, badając też poziom najważniejszych minerałów (wapń, potas, magnez) i żelaza, a także PSA, bo to istotny wskaźnik naszej antyrakowej ochrony. Wyniki były bez zarzutu.

Badanie urologiczne wykazało, że z prostatą też nie ma problemów. Z lekkim niepokojem czekałem na ocenę przeglądu ortopedycznego (USG kolan i RTG stawów biodrowych). Lekarz, znający moją wyczynową przeszłość (w ciągu 45 lat prawie 180 tys. przebiegniętych kilometrów, w tym w dużej części po szosie) był niemal zaskoczony. Spodziewał się ortopedycznej masakry, a okazało się, że zmiany zwyrodnieniowe są łagodniejsze, niż można się było spodziewać. „Uratowało cię to, że zawsze ważyłeś poniżej 70 kg” – ocenił. „Ci z nadwagą mieli by już niektóre stawy do wymiany, albo przynajmniej do solidnej rekonstrukcji” – dodał. Zapalił mi zielone światło do treningów, ale „przepisał” wizytę u fizjoterapeuty, który poinstruował mnie, jakimi ćwiczeniami (rozciągającymi i wzmacniającymi) muszę chronić mój prawy staw biodrowy.

Później była wizyta u podologa,. Przy pomocy specjalistycznych narzędzi sprawdził moje stopy, a ściślej całość układu ruchu. Trochę krótsza prawa noga wymaga większego wsparcia, więc bieganie z indywidualnie zaprojektowaną wkładką w prawym bucie było, jest i będzie koniecznością.

Pod koniec listopada byłem na… kolonoskopii, czyli endoskopowym zabiegu badania stanu jelita grubego, będącego – zwłaszcza u ludzi po 50-ce – przyczyną kłopotów rakowych. Wcześnie wykryty daje duże szanse na całkowite wyleczenie – byle to zauważyć. Po raz pierwszy robiłem to badanie jako 50-latek, ale dekada szybko minęła i trzeba było je powtórzyć. Wynik znów był idealny – mam się zgłosić za kolejne 10 lat. Co by jednak było, gdyby wykryto jakieś niebezpieczne zmiany i niezbędną okazała się operacja? Z „Powrotu Mistrza” nic by nie było! A ja we wrześniu paplałem, że wystartuję w Dębnie na maratońskiej trasie! Duuużo za wcześnie.

Co to wszystko oznacza? Że dopiero teraz – na początku grudnia – mogę oficjalnie powiedzieć, że 2 KWIETNIA 2017 ROKU, po 29 latach, ZNÓW WYSTARTUJĘ W DĘBNIE! Przygotowania zacząłem oczywiście na początku listopada, ale teraz wiem, że mogę je bezpiecznie dla siebie kontynuować.

Do zobaczenia -:) Jurek Skarżyński  Cdn…


Jak wiemy, z comeback’iem  Jurka wiąże się akcja charytatywna i konkurs z nagrodami  – obstaw wynik Jurka i innych biegaczy na mecie, docelowo będzie ich ok. 8 może 10. To bardzo motywuje zawodników a środki trafią do tych, którzy marzą by chodzić.  Więcej informacji w zakładce KONKURS http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/  

Tomek

Paweł Januszewski – 400 m ppł

Za tobą 330m i tylko 70m do mety, ale to wieczność. Czujesz, że ‘odcina prąd’, stawiasz coraz krótsze kroki i walczysz, by nogi doganiały pochylone ciało … zostały jeszcze dwa płotki, masz wrażenie, że są coraz wyższe, nie możesz skakać, nadal miękko i płasko – ale to nierealne … Noga atakująca przechodzi muskając drewnianą twardą krawędź, zakroczna niestety, nie pomaga i z całą siłą uderza wewnętrzną kostką przecierając już i tak odsłoniętą kość. Tracisz równowagę i walczysz, by wrócić do linii biegu. To samo zdarzy się za 15 a może 16 kroków. Przestajesz czuć ból, ciało biegnie bez twojej świadomej współpracy, za metą padasz, odpływasz w niebyt, serce gwałtownie zawraca z poziomu 220 uderzeń/minutę.

Ikoną 400m przez płotki (91,4cm x 10) – niezwykle trudnej konkurencji jest Edwin Moses. Przez 10 lat niepokonany, wyśrubował rekord świata do 47,02 s., (aktualnie to drugi wynik po Kevinie Youngu 46,78s). To co wyjątkowe a niezauważalne dla mniej zorientowanych, Moses biegał cały dystans na 13 kroków (między 10cioma płotkami), co dla innych zawodników było, i jest, poza zasięgiem możliwości.

W Polsce doskonale pamiętamy dwa nazwiska biegaczy na 400m ppł – Pawła Januszewskiego, Mistrza Europy z Budapesztu (1998), który sprowadził rekord kraju do 48,17 sek., później jeszcze raz stawał na podium ME w Monachium (2002) oraz jego następcę i aktualnego rekordzistę Polski (48,12 sek.) – Marka Plawgo.

Głos Pawła Januszewskiego towarzyszy nam często w radiowej „trójce”, w czwartkowej audycji biegowej „biegam bo lubię” gdzie z Krzysztofem Łoniewskim systematycznie wciągają nas w świat biegania. Jako Ambasador programu biegowego PKO Banku Polskiego pn. „Biegajmy razem” dołącza do projektu BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ i 2 kwietnia 17 r. w Dębnie pobiegnie z nami maraton, po raz drugi w życiu.  Wielkie dzięki!

Sportowe doświadczenie połączone z  wiedzą Pawła nt. biegania pewnie pozwalają na wynik lepszy niż deklarowane 4:33, choć zawodowiec tej klasy zdaje sobie sprawę, ile czasu może poświęcić na trening. Trzymamy kciuki, wpisujemy Pawła Januszewskiego na naszą tablicę konkursową i zapraszamy do obstawiania wyniku jaki osiągnie na mecie. Póki co, 4:33 jest czasem wzorcowym Pawła. Was zapraszam do prognozowania wyniku – reguły zabawy znajdują się w zakładce KONKURS http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/  tam znajdziecie również osobne zakładki dla każdego z naszych zawodników – ta lista nie jest jeszcze zamknięta -:) ! Tomek T

film – 23km opowiedziane w 30 sek.

oto 30 sekundowy, filmowy obraz z terenowego biegu na 23km. Zgodnie z planami Jurka Skarżyńskiego wycieczka biegowa ma mieć różne elementy, podbiegi, podejścia, krosy, konwersację biegową … – ma być fajnie i daleko.

[Na filmie w czerwonej bluzie – Wojtek Ratkowski.]

Film nakręcił i zmontował Paweł Tarnowski, jeden z najlepszych windsurferów na świecie. Dwa razy MŚ w kat. juniorów, dwa razy stawał na podium ME w seniorach, w 2015 wygrał. W aktualnym rankingu ISAF znajduje się na 1 miejscu http://www.sailing.org/rankings_table.php?includeref=ranking26302&rankdiscipline=2&ranktype=2&rankclass=82&rankdate=latest

Paweł wraca do zdrowia po operacji barku, więc bieganie z nami jest absolutnie w jego planach.

Przemek Miarczyński wprowadzał Pawła w świat wielkiego windsurfingu – zgrupowania, obozy, rywalizacja, Mistrzostwa Europy, Świata …cykl zawodów pucharowych na wszystkich kontynentach. Fajnie móc teraz widzieć jak ‚JUNIOR’ wspiera ‚PONTA’ na treningach biegowych, a łatwo nie jest. Przykładowy trening grudniowy Przemka mógłby wyglądać tak:

jest 8:00 rano – wstaje słońce i rysuje nasze długie cienie –

WT – krosy aktywne   – w sumie ok. 13km, w tym 4 pętle terenowe z długim podbiegiem; każda pętla szybciej, na ostatniej możesz zobaczyć swoje śniadanie w butach, wówczas trening jest solidnie wykonany (to cytat z kolegów maratończyków).  Do tego gimnastyka rozciągająca i siłowa.

ŚR – bieg 10-12km, z przebieżkami 10x100m + gimnastyka

CZW – np. powtórka z WT.,

SOB –  teren 15km, a w tym 3 mocniejsze akcenty – np. podbieg ok. 1km, lub przyspieszenie na płaskim. Średnie temp ok 5’02″/km

NIE – teren 25km wycieczka biegowa.

Wyszło max. 78km, a to … trochę mało, jeśli PONT chce myśleć o czasie wzorcowym 3:15 w maratonie, który został wskazany w naszym konkursie – http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/

Przemek Miarczyński treningi w tygodniu robi wcześnie rano, albo wieczorem

Do tego oczywiście Przemek ma swoje obowiązki rodzinne, domowe, plus zajęcia windsurfingowe, trenerskie, więc taki plan musi zmieścić w sposób możliwie .. niezauważalny …  Tomek Tarnowski

Jak to było z witaminą D ?

To, że prof. Wojciech Ratkowski w badaniach nad wytrzymałością organizmu korzysta się z ultra maratończyków jest oczywiste, ich organizmy to najlepszy poligon doświadczalny. Jednak teza, że witamina D ma bezpośredni wpływ na wytrzymałość jest dla mnie nową (wpis z 1 grudnia 16) – czekamy na wyniki.

To, że nasz kościec buduje również wapń (Ca) wiemy raczej wszyscy, a to, że ten pierwiastek ma znaczenie np. w pracy serca, kurczeniu się mięśni, regeneracji komórek, krzepnięciu krwi, jest potrzebny w układzie odpornościowym, już wie mniejszość, zatem wystarczy zapamiętać, że calcium jest bardzo ważne w wielu procesach życiowych i powinno występować w odpowiednim stężeniu.

Za poziom wapnia odpowiada właśnie witamina D, której Polacy, w około 90% populacji, mają niedobór! Występuje u nas jak i u innych zwierząt lądowych w postaci nieaktywnej a staje się aktywnym hormonem przez pobudzenie promieniami UV – czyli na słońcu.  A co jeśli słońca nie ma? Co z głębinami oceanicznymi, ciemną Skandynawią, piękną acz mglistą Polską, co ze szczelnym opierzeniem ptaków? Potwory żyjące w ciemnych głębinach oceanicznych zjadają tych co pływają w zasięgu słońca i mają w sobie Wit D, tłusta wydzielina uelastyczniająca pióra ptaków produkuje Wit D a jest przenoszona do wewnątrz podczas pielęgnacji piór dziobem. Z nami jest podobnie, pozyskujemy drogocenną witaminę z jedzeniem najlepiej morskich ryb oraz syntetyzujemy ten specyfik, w skórze wystawionej na słońce.

1984 przed Olimpiadą w Los Angeles - przygotowania w Font Romeu - Antoni Niemczak, Krzysztof Wesołowski z przodu i Wojtek Ratkowski, Jurek Skarzyński - WB2 + intuicyjne poszukiwanie słońca
1984 przed Olimpiadą w Los Angeles – przygotowania w Font Romeu – Antoni Niemczak, Krzysztof Wesołowski z przodu i Wojtek Ratkowski, Jurek Skarzyński – WB2 + intuicyjne poszukiwanie słońca

Historia walki o odpowiedni poziom Wit D jest ciekawa i pouczająca. Gdy zrzuciliśmy futro 2-3 mln lat temu i zaczęliśmy opuszczać bezpieczne lasy ruszając na podbój świata, naszym niewidzialnym zagrożeniem było promieniowanie UV. Ten problem rozwiązaliśmy sprawnie, skóra stała się czarna  a przefiltrowany UV nie zabijał, lecz stymulował produkcję Wit D, a poza tym trzymaliśmy się blisko zbiorników morskich, słonych jezior, bogatych w pokarm zwierzęcy obfitujący w Wit D – czyli wszystko pod kontrolą. Jednak gdy ruszyliśmy na północ pojawiły się kłopoty, słońca było coraz mniej, a morskie pożywienie zniknęło z karty menu. Znowu ewolucja pokombinowała i rozjaśniła skórę, zmniejszając naturalny filtr – im dalej na północ tym jaśniejsza karnacja. Zapytasz o Eskimosów? OK., ale zauważ, że na ich karcie menu jest napis don’t need sunlight. Czyli kolejny problem rozwiązany? Chwilowo, gdyż właśnie teraz wchodzimy, ewolucyjnym tempem, w bieżący okres i zaczynają się kolejne problemy. 10 000 lat temu staliśmy się rolnikami i mocno zubożyliśmy dietę.  Monotonne mączne, ryżowe jedzenie, ciemne, zagęszczone osady mieszkalne w mglistym klimacie zaczęły zbierać żniwo. Pojawiły się rozmaite choroby, ale .. trzymajmy się Wit D – zaobserwowaliśmy krzywicę, jako widoczny dowód niedoboru hormonu regulującego poziom wapnia.

miał być 15km lekki cross – dzięki słońcu – wyszedł bieg w wariackim tempie – średnio 5’03″/km i max 3’10″/ km

Pomimo odkrycia Wit D w połowie XVII wieku nie powiązano jej z działaniem słońca. Dopiero polski lekarz, Jędrzej Śniadecki, obserwując  fatalne warunki życia ludzi przemysłowych i zadymionych miast, dostrzegł związek słońca z witaminą (1822 r.) Jednak trzeba było czekać kolejne 100 lat na rozpoczęcie regularnej walki z krzywicą poprzez suplementowanie i aż  do 1980 r. na pełną analizę słonecznej syntezy.  Wydawałoby się,  że mamy spokój, ale na scenę wkroczyły kremy UV, które zatrzymują niebezpieczne a zarazem bezcenne promieniowanie UV nawet w 98%!

Jeśli dobrnąłeś Czytelniku do tego miejsca – gratuluję – to znaczy, że masz już potrzebną wiedzę i dasz szansę słońcu, by wykonało swoją pracę – wystarczy 15 minut ekspozycji w bikini i potem nakładamy krem. Zapytasz jak sobie radzić zimą w zadymionym Krakowie? Cóż, jest kłopot,  nie zjesz 20 żółtek dziennie, pół kilo wątróbki,  dwóch węgorzy, czy łososi, a tran nie należy do Twoich preferowanych przekąsek, jeśli jesteś wegetarianką/ninem to pieczarki też nie podołają, ale są to naturalne, zewnętrzne źródła Wit D, które jednak nie mogą konkurować ze słońcem. Skandynawowie, korzystają z kwarcówek, pigułek oraz systemu socjalnego, który wysyła w zimie pracowników na spotkanie ze słońcem.

najkrótsze dni w roku - na północy (Sopot) słońce grzeje choć jego wygląda na dość zimne
najkrótsze dni w roku – na północy (Sopot) słońce grzeje choć jego wygląda na dość zimne

Tomek Tarnowski

Ultramaratończycy na pomoc nauce.

dr hab. Wojciech Ratkowski – prof. nadzw. na Gdańskiej AWF, jest dziekanem Wydziału Turystyki i Rekreacji i równolegle prowadzi interdyscyplinarne badania nad wytrzymałością organizmu sportowców. W wolne weekendy uczy nas biegać „z głową” i to pewnie jest dla niego najtrudniejsze -:). W 1984 r. w Dębnie, został Mistrzem Polski w maratonie z rekordem życiowym 2:12:49. Wspólnie z Jurkiem Skarżyńskim zdobyli nominacje olimpijskie, ale do Los Angeles nie polecieli – historię znacie.

1984 przed Olimpiadą w Los Angeles - przygotowania w Font Romeu - Antoni Niemczak, Wojtek Ratkowski i Jurek Skarzyński - przebieżki + kąpiel słoneczna
1984 przed Olimpiadą w Los Angeles – przygotowania w Font Romeu – Antoni Niemczak, Wojtek Ratkowski i Jurek Skarzyński – przebieżki + kąpiel słoneczna

Gdy w listopadzie kończyliśmy ponad 20km bieg weekendowy, Wojtek zapytał: nie masz jakiegoś światła na punkt kontrolny do badań; 20 ochotników biegnie 100km, a rano będzie ciemno. Nic mi do głowy nie przychodziło, więc odpowiedziałem, że rano o 6:00 będą wypoczęci i dadzą radę bez światła… na to Wojtek – ale kończyć będę ok. 20:00.

Prof Wojciech Ratkowski - w niebieskim stroju - motywuje ultramaratończyków
Prof Wojciech Ratkowski – w niebieskim stroju – motywuje ultramaratończyków.

Zawodnicy biegali 250 kółek po tartanowej bieżni stadionu lekkoatletycznego AWFiS w Gdańsku, 5 listopada 2016, przy początkowej temp. 3stC. Cóż, ostatnie 3  godziny biegu odbywały się przy lodowatym wietrze i  deszczu, lampy znalazła uczelnia, namioty wojsko. Czasy nie mają tu znaczenia, gdyż w trakcie próby zawodnicy, byli wielokrotnie badani – krew, mocz, siła nacisku stopy. Próbki czekają teraz na szczegółowe analizy, a badacze ruszyli na poszukiwanie środków finansowych, które pozwolą maksymalnie wykorzystać przeprowadzony test. Jeśli ktoś zarządza dużą instytucją, zainteresowaną danymi to jest okazja do wsparcia nauki – ultramaratończycy już pomogli.

Badanie siły nacisku stopy odbywało się ok. 20 km.
Badanie siły nacisku stopy odbywało się ok. 20 km.

Tran, żółtko jajek, sardynki, ect.. zajadamy, by uzupełnić Wit D, szczególnie w okresie zimowym. Myślimy wówczas o wapniu i krzywicy, a tu nowość!

Wiadomo, że w wielogodzinnym wysiłku fizycznym niezwykle istotne jest prawidłowe nawadnianie i odżywianie. Z kolei znaczenie niektórych witamin i mikroelementów nie jest dokładnie zbadane i budzi wiele kontrowersji.

Uroczyste sniadanie, obiad i kolacja = bufet ultarmaratończyków :)
„uroczyste” śniadanie, obiad i kolacja = bufet ultarmaratończyków – skromnie, ale efektywnie

Wydaje się, że w populacji środkowo- i północnoeuropejskiej substytucja witaminy D u sportowców jest uzasadniona. Po pierwsze badania populacyjne wykazały, że znaczna części Europejczyków ma niedobór witaminy D3. Po drugie wykazano, że sprawność układu nerwowo-mięśniowego zależna jest od poziomu witaminy D. W ostatnich latach w nielicznych pracach wykazano, że czynnikiem ograniczającym wydolność jak i sprawność fizyczną sportowców jest właśnie niedobór witaminy D.

W dotychczasowych badaniach nie wykazano jednak jednoznacznie, żeby krótkotrwała substytucja witaminy D wpływała na poprawienie sprawności fizycznej i uzyskiwane wyniki. Nie wykazano także związku pomiędzy substytucją witaminy D a wykładnikami stanu zapalnego, metabolizmem czy zaburzeniami wodno-elektrolitowymi.

Można założyć, że wyrównanie typowych dla populacji ogólnej niedoborów witaminy D3 wpłynie korzystnie na poprawę sprawności fizycznej oraz zmniejszy częstość obserwowanych po ekstremalnym wysiłku fizycznym powikłań. Celem projektu jest wykazanie wpływu stosowania suplementacji witaminą D na poziom wskaźników biochemicznych i układu sercowo-naczyniowego u amatorów biegania na ekstremalnym odcinku 100 km.
Zakłada się, że osoby przyjmujący witaminę D w mniejszym stopniu reagują na ostre zmiany zmęczeniowe podczas i po ekstremalnym wysiłku.

Badania mają jeszcze inne cele, jak chociażby ocena częstości występowania zaburzeń elektrolitowych – przede wszystkim hiponatremii, zmiany w erytropoezie i gospodarce żelazowej.

Wojciech Ratkowski