Na dworze królowej sportu, są królami. Choć często startują przy pustawych trybunach są darzeni wyjątkowym szacunkiem. Wykonać 10 bardzo różnych konkurencji, w dwa dni, to ogromny wysiłek, a poskładać tak skomplikowany trening, to już sztuka. Elementy techniczne, łączone są z przygotowaniem szybkościowym, z dynamiką, a na czystą wytrzymałość – jak w maratonie – nie ma miejsca. Budowanie wydolności odbywa się zimą a treningi zazwyczaj są potwornie ciężkie, zaczynasz główny element wówczas gdy masz już dość i pracujesz na totalnym zmęczeniu.
W końcu przychodzi wiosna i start, jesteś na zawodach. Rozgrzewka trwa jakieś 90 minut a potem musisz utrzymać najwyższy poziom gotowości organizmu przez wiele godzin. 100m idzie szybko, 3 skoki w dal już trochę męczą, pchnięcie kulą niby nic, ale popatrz na wyczerpanie kulomiotów, skok wzwyż potrafi trwać 3-5 godzin. Konkurenci zaczynają niżej i każdy rzeźbi, często po 3 próby na kolejnej wysokości a ty czekasz, ale bynajmniej nie na leżaku – cały czas gotowość. Przychodzi twoja wysokość, zazwyczaj z ostrożności rozpoczynasz nisko, potem oceniasz, czy można wejść na swoje poziomy i cóż, również ty gromadzisz cenne punkty pełznąc co 3 cm w górę. W końcu 400m, ale jesteś już tak zmęczony całodzienną walką o utrzymanie gotowości na najwyższym poziomie, że wznawiasz po raz n-ty rozciąganie, ostrożnie, by nie pozrywać wymęczonych mięśni. Ostatnia prosta to bieg w kompletnym zatruciu mleczanowym. Wieczorem liczysz punkty i porównujesz się do konkurentów, regenerujesz ciało i próbujesz spać, ale się nie da i to jest druga „mało senna” noc. Kolejny dzień zaczyna się mocnym akcentem – od 110 przez płotki – wysokie, bo każdy ma 104 cm. Przygotowanie ciała do tego biegu nie jest łatwe, walka z zakwasami raczej bywa przegraną, na rozgrzewce wychodzą bóle ścięgien, naderwania, skręcenia z pierwszego dnia. Uff poszło, teraz rzut dyskiem, i tę dyscyplinę traktujesz jako odpoczynek, choć twoje palce, za chwilę, będą ci wypominały ogromne przeciążenia jakim zostały poddane. Następna w kolejna – tyczka wyssie z Ciebie wszystko co jeszcze zostało, a że jest wysoko punktowana nie będziesz się oszczędzał. Znów rzeźbienie parę godzin. Kończysz zdemolowany i teraz właśnie wchodzi oszczep, który wymaga luzu i szybkości. Co z tego, twoja dłoń nie byłaby w stanie podnieść nawet filiżanki herbaty, masz niedowład po rzucie dyskiem i ściskaniu tyczki, a bark zesztywniały, bo właśnie taki miał być do blokowania w momencie ‚założenia’ czyli rozpoczęcia skoku i pokonania przeciążenia ‚w odwale’. Kleisz palce jakimiś wynalazkami byle tylko jeden rzut wyszedł, a każda próba to szarpnięcie rozrywające mocno naciągnięte mięśnie pasma grzbietowego i ręki. Stopa blokująca, też ma niewesoło, tym bardziej że przez dwa dni oddała wiele skoków – a np. takie odbicie w dal, to nacisk ok. 1 tony! Oczywiście o niczym takim już nie pamiętasz, masz już za sobą 9 konkurencji i właśnie teraz na scenę wkracza czysty strach przed bólem. 1500m to kwintesencja bólu, 10cioboiści nie potrafią dobrze biegać tego cholernego dystansu, na start wychodzą kompletnie wymęczeni, jednak chłodna kalkulacja punktowa pogania każdego do wysiłku ponad jego możliwości. Przydałoby się pobiec o 10s lepiej, ale 20s. szybciej dałoby, itd … włącza się kalkulacja hazardzisty. Wszystko zaczyna boleć już w połowie dystansu i potem jest coraz gorzej. Przez ostatnie 300m nie wiesz gdzie jesteś. Za metą sędziowie pozwalają długo leżeć, ale …tylko dziesięcioboistom.
Czy jest w tej dyscyplinie coś pięknego, czy tylko dramat? Oczywiście jest! Fakt, że opanowałeś technikę, że kontrolujesz, wytrzymujesz i wygrywasz! Wygrywał Sebastian Chmara – Mistrz Świata w wieloboju na hali z 1999 r. w Maebashi oraz Mistrz Europy (również na hali) z Walecji – 1998 r., do dzisiaj rekordzista Polski w 10boju z wynikiem 8566 pkt i w 7boju na hali – 6415 pkt. Aktualnie Wiceprezes PZLA.
To że Sebastian dołączył do naszej akcji jest wielkim wyróżnieniem. Wzorcowy czas – 4:30 – jest odzwierciedleniem osobistej oceny możliwości treningowych Sebastiana. Najpewniej, ten wybitny lekkoatleta, przegra te zawody z większością biegaczy, ale oklaskiwany będzie za sam fakt, że ruszył na 42km. To gest poświęcenia, który trzeba czytać w ten sposób – Sebastian Chmara zrobi coś, czego 10-boiści najbardziej się boją i czego nie lubią – nie lubią ścigać się na długich dystansach. Dziękujemy! Tomek Tarnowski