Kamil w listopadzie pomógł nakręcić filmowy clip naszej akcji, w styczniu napisał tekst, teraz wraca z filozoficzną radą dla biegaczy … i nie tylko. Przesyłając tekst dodał: ” przepraszam, że tak późno, ale miałem tylko i aż 20 egzaminów w sesji – prawdziwy maraton”. Aby dokładnie zrozumieć słowo ‚maraton’ – zobacz film z Kamilem – w 2giej części znajdziesz wypowiedzi znanych osób, które za 8 dni zmierzą się z 42km.
Dominikanin, o. Prof. Jan Kłoczowski w książce „Między samotnością a wspólnotą. Wstęp do filozofii religii” napisał o dwóch postawach ludzi wobec życia: libido dominandi oraz libido admirandi. Pierwsza cechuje osoby o tzw. roszczeniowym podejściu do ludzi, takim „wszystko mi się należy”, druga wręcz odwrotnie – jest relacją pokorną, wdzięczną, trochę jakby nic właściwie samo z siebie od życia mi się nie należało (na rzecz tekstu trochę sprawę uprościłem, szczerze polecam zatem przeczytać pracę Ojca profesora). Większość z Was szybko pomyślała: pierwsza nie jest właściwa, druga – jak najbardziej. W tym miejscu mój wywód powinien się zatem zakończyć, bo kwestia jest prosta, ale jako student filozofii nie umiem sobie odmówić próby podzielenia włosa na czworo. Libido dominandi może być moim zdaniem nie tylko równie ważne i owocne jak libido admirandi, ale czasem nawet i bardziej. Sprawa nie jest więc prosta i jak pisał Sławomir Mrożek – „zależy jak leży”.
Pierwsza z relacji kojarzyć może się z pewnego rodzaju permanentnym „chciejstwem”, za którym nic głębszego nie idzie, a które prowadzić może często do frustracji. Oznaczać może również niewdzięczność i niedocenianie tego, co się ma, o ile się ma. W tym wydaniu nie jest to raczej postawa godna polecenia i większego respektu. Owa postawa „roszczeniowa” mimowolnie kojarzy mi się jednak, trochę niekonsekwentnie być może, również z klasycznym już filmikiem z Internetu, w którym jeden z motywatorów, coachów żywiołowo przekonuje odbiorcę:”Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!”. Ten przekaz w swojej formie i treści w moim odczuciu jest nieco naiwny, zwracać ma jednak jak rozumiem uwagę na fakt, iż nic samo się nie osiągnie. Człowiek jest istotą działającą. Każdy inaczej i w różnej skali, ale niemal wszyscy mają, mamy jakieś możliwości, jakiś potencjał, mogący się ziścić.
W związku z tym niejednokrotnie denerwują mnie rozpowszechniane hasła, slogany typu:”Przyjmuj wszystko z pokorą”, „Pogódź się z przeciwnościami losu” itp. itd. Tego typu rady, sentencyjki są niewątpliwie ważne i bardzo w swej treści wartościowe, wręcz nieodzowne w życiu. Ale. Równie dobrze, mam wrażenie, mogą służyć, jeśli źle się je zinterpretuje, jako przykrywka dla bierności, nieudolności, a może i nawet tworzenia,pewnego rodzaju resentymentu, o którym pisali już – choć w troszkę innym znaczeniu – filozofowie Friedrich Nietzsche i po pewnej modyfikacji Max Scheler.
Co z tym fantem zrobić? „Z tym największy jest ambaras, Żeby dwoje chciało na raz” – stwierdził kiedyś Tadeusz Boy-Żeleński. Nie chodzi mi tu jednak o swatanie Nietzschego z Schelerem, ale raczej o to, iż dwa opisywane libido będą mieć najgłębszy, jak sądzę, sens dopiero jeśli będą występować jednocześnie. Maraton, jak cały sport ma to do siebie, że uczy pokory wyzwalając jednak przy tym chęć dokonania czegoś, a nawet zdrowo pojętej dominacji. Może w pozytywny sposób podrażniać ambicję, która sama w sobie jest w mojej opinii objawem zdrowym i w świecie Ambicja i pokora doprowadziły, jak się wydaje, wielu sportowców do rekordów, naukowców do wielkich odkryć, ludzi do wielkich czynów – choć motywacje bywały też zapewne i inne, zróżnicowane.
Tak czy inaczej, to właśnie ambicji i pokory życzę Wszystkim na starcie i mecie 2 kwietnia, jak też przede wszystkim na Niech tak dobry, jak i słaby wynik będą przeżyte w pokorze, będąc tym samym nauką owocującą później w sporcie i poza nim! Kamil.
Budujemy wyjątkowe wydarzenie, dzielimy się prawdziwą opowieścią, mamy nadzieję, że inspirującą dla wielu z Was. W zamian prosimy o przekazanie darowizny, za którą już dziękujemy w imieniu tych, którzy marzą by chodzić – Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512 z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
Czas najwyższy przesłać Wasze zakłady -:). Sam próbowałem oszacować swój wynik i okazuje się, że na początku, w listopadzie kierowałem się marzeniem, w styczniu zaliczyłem kilka mocnych treningów i marzenie przekształciło się w oczekiwanie, chwilę potem byłem przeziębiony i stan ducha zmienił się diametralnie. I tak to jest z każdym z nas. Po raz drugi zapytałem zawodników w jakim stanie zdrowia się znajdują i jak trenowali na początku marca.
Jurek Skarżyński wlecze jakąś infekcję i nie realizował w pełni swojego planu. Z tego co widać sporo podróżuje zawodowo, był w Gdyni na półmaratonie (19.03), będzie w Poznaniu (25.03) – to z pewnością nie ułatwia.
Karolina Gorczyca tygodniowo pokonywała biegiem 35km, nie miała kontuzji a infekcje zimowe są już za nią. Tak pisze na 3 tygodnie przed maratonem:
Nie nastawiam się na wynik, raczej na cel, jaki przyświeca naszej akcji. Dobra zabawa i chęć niesienia pomocy. Dla tych, którzy szacują mój wynik bliżej 4h lojalnie uprzedzam, że lepiej uczynią, gdy będą szacować bliżej 4.30. Oczywiście powalczę na trasie, ale realnie oceniam swoje przygotowanie:)
Przemek Miarczyński praktycznie cały marzec siedzi na Majorce z kadrą narodową w windsurfingu. Trenował wg. planu i tygodniowo pokonywał ok. 73km. Kiedy zaczął biegać po twardym podłożu pojawiły się problemy, gdyż jego nogi nie są przystosowane do tego rodzaju przeciążeń: łydy bolą i pierwsze kilometry to zawsze męka. Na sprawdzianie (4.03) uzyskał na 10km 39:55 – pomiar GPS.
Na warunki do przygotowań nie mogę narzekać chociaż, w niektóre dni czasowo ciężko się wyrobić. Drugą połowę lutego i teraz od 6 marca jestem w Hiszpanii gdzie dzięki dobrej pogodzie łatwiej jest zrobić trening. Do Polski wracam trzy dni przed Maratonem. Mam nadzieję, że obędzie się bez infekcji i uda się zrealizować plan na ostatnie dni przygotowań.
Pawła Januszewskiego i Sebastiana Chmarę spotkaliśmy na konferencji prasowej PKO Banku Polskiego w Warszawie. Obaj lekkoatleci, w doskonałych humorach, zgodnie rozważali szybsze tempo niż te zakładane na początku projektu (4:30 i 4:33). Na treningach bez problemu pokonują 20km w ‘tlenie’, czyli spokojnym tempie konwersacyjnym, co pozwala przyjąć mocniejsze założenia. Brakuje im 30 kilometrowego wybiegania, a na to jest już za późno.
Andrzej Zwara, jak to mecenas, objął chyba tajemnicą adwokacką swoje przygotowania, więc wiele ponad to, co Karolina (żona) ujawnia, nie wiemy. Andrzej biega, ale jeszcze nie wybrał strefy czasowej i towarzyszy biegu -:). Jeśli Sebastian i Paweł dołączą do strefy czasowej 4:15 z Karoliną Gorczycą, to Andrzej ma 3 ważne powody, by biec z nimi :)).
Tomek Tarnowski – realizowałem duże obciążenia i na początku marca pokonywałem nawet 81km/ tydzień – co jest na granicy kontuzji (zapalenie ścięgien). Po infekcjach w lutym nie ma już śladu. Na sprawdzianie (4.03) uzyskałem na 10km 42:50 – pomiar GPS. Wojtek Ratkowski powiedział, że jest dobrze i trzeba biec odważnie, więc nastawiam się na złamanie bariery 3:30.
Czytając asekuracyjne informacje, sam miałbym problem postawić większe pieniądze na konkretny czas – tyle zmiennych … Ale! To zabawa, a darczyńcy nie ‘stawiają majątku życia’ jak Aleksy Iwanowicz w ‚Graczu’ Dostojewskiego. Przekazują darowiznę na Fundację i w ten sposób opłacają wakacyjny obóz niepełnosprawnej młodzieży z ubogich rodzin – satysfakcja gwarantowana. Ustaliliśmy kwotę 42 zł za 1 typowanie i to odpowiada 1 dniówce jednej osoby na takim obozie. Jak to zrealizować? Proste – przekazujesz darowiznę,
Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512 z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”.
i wysyłasz maila do Kasi k.tarnowska@agencjafm.com.pl z własnymi typami, (42 zł to jedno typowanie). Twoje dane pozostają do naszej wiadomości, przy nazwisku biegacza pojawi się tylko liczba typowań i zakres czasu jaki obstawiacie. Wszystko już widać na stronie (zakładka KONKURS) gdzie mamy ponad 400 zakładów! Są i podpowiedzi ekspertów: Krzysztofa Łoniewskiego z radiowej „trójki”, Marcina Czapli ze Sklepu Biegacza i prof. Wojciecha Ratkowskiego -Mistrza Polski w maratonie.
Dzięki sponsorom nagród – Diverse, Ziaja oraz Sklep Biegacza = Biegowy możemy darczyńcom odwdzięczyć się fajnymi nagrodami. Karolina Gorczyca również zaproponowała od siebie specjalną nagrodę – zaproszenie do teatru -:).
To co widzisz to czasy (w) wzorcowe ustalone przez ekspertów na początku akcji, a także (d) czasy zadeklarowane przez samych uczestników. Niżej pokazujemy typowania wszystkich ekspertów.
Jurek Skarżyński (w) 3:15:00
3:13:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
3:05:00 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
3:04:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Karolina Gorczyca (d) 4:15:00
4:10:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
4:00:00 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
4:12:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Przemek Miarczyński (w) 3:15:00
3:20:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
2:59:50 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
3:15:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Paweł Januszewski (d) 4:33:00
4:33:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
3:59:00 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
4:15:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Sebastian Chmara (d) 4:30:00
4:35:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
4:30:00 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
4:20:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Andrzej Zwara (w) 4:15:00
4:15:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
4:15:00 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
4:12:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Tomasz Tarnowski (w) 3:30:00
3:27:00 – Krzysztof Łoniewski – radiowa ‘trójka’
3:09:30 – Marcin Czapla Sklep Biegacza = Sklep Biegowy
3:15:00 – Wojtek Ratkowski Mistrz Polski w maratonie 84 r.
Powodzenia w obstawianiu, ale pamiętajmy – główny wynik to ilość niepełnosprawnych osób jaką uda nam się wysłać na integracyjny obóz. Dziękuję w ich imieniu – Tomek 🙂
Nie pamiętam dlaczego w sezonie 1987 mistrzostwa Polski zorganizowano tydzień przed zaplanowanym na 12 kwietnia Pucharem Świata. Ta decyzja zamknęła bowiem możliwość walki o medale reprezentantom na tę imprezę, czyli – teoretycznie – najlepszym polskim maratończykom. Żeby wyszło śmiesznie/strasznie (niepotrzebne skreślić) do wylotu reprezentacji… nie doszło, gdyż PZLA za późno wystąpił o bilety i gdy byliśmy już w Warszawie okazało się, że nie ma żadnej opcji połączeń, by zdążyć na start. Zamiast więc lotu do egzotycznego Seulu wróciłem do Szczecina, by w niedzielę rano pojechać do Dębna przyglądać się rywalizacji kolegów, którzy nie załapali się do reprezentacji. Moja forma rosła i miała eksplodować w Korei, ale start tydzień wcześniej nie wchodził w rachubę, gdyż aż do piątku trenowałem z myślą o starcie w następną niedzielę. Cóż, gdyby Dębno zaplanowano tydzień po Seulu, taki manewr byłby możliwy.
Organizatorzy wyznaczyli nową trasę, gdyż ocenili, że „mijanki” na tej wcześniejszej (pięć 8-kilometrowych rund „tam i z powrotem”) czasami przeszkadzały czołówce. Było tak w sytuacjach, gdy ci wolniejsi na łukach trasy nie chcieli „oddać” miejsca przy samym krawężniku, więc czołówka musiała ich omijać szeroko, nadkładając trochę dystansu. Do tego aż pięć pętli powodowało, że na trasie znajdowało się wielu biegaczy zdublowanych, którzy zwłaszcza na ostatniej pętli także przeszkadzali czołówce. Teraz biegacze mieli do pokonania trzy 14-kilometrowe pętle prowadzące z Dębna przez Cychry i Dargomyśl, które gwarantowały bezkolizyjny bieg każdemu.
Było chłodno, poniżej 10 stopni, więc było super, ale… padał deszcz, który przy tej temperaturze wręcz mroził mięśnie. Chłodno, ale bez deszczu, albo deszczyk, ale temperatura ok. 15 stopni – to sprzyja uzyskiwaniu rekordowych czasów, ale w tych warunkach nie było o tym mowy. Po zaciętej walce bieg wygrał Czech Martin Vrabel (2:14:15), który na ostatnim kilometrze uciekł Bogusiowi Kusiowi (2:14:22). Nagrodą dla zwycięzcy był wtedy (bodajże) maluch, więc Kuś był baaardzo niepocieszony, czego nie poprawił fakt, że wywalczył tytuł mistrza Polski. Wszak miał ich już cały worek z innych konkurencji. Tyle, że był to pierwszy (i ostatni) w maratonie. Srebrny medal zdobył Heniu Lupa (2:14:37), zaś brązowy Mirek Dzienisik (2:15:10). Tuż za podium znalazł się Wojtek Ratkowski (2:15:39), który w końcówce musiał odpierać atak innego gdańszczanina – Stasia Lange (2:15:41).
Dębno 1988
Nominacja na Los Angeles, którą wywalczyłem 4 lata wcześniej, okazała się kartą bez pokrycia. W wyniku bojkotu igrzysk przez kraje socjalistyczne zamiast do Miasta Aniołów polecieliśmy bowiem na Zawody Przyjaźni do Moskwy. Mistrzostwa Polski w Dębnie miały być najważniejszą próbą walki o minima olimpijskie do igrzysk w Seulu. Polska nie byłaby jednak Polską, gdyby przed sezonem wszystko było jednoznacznie sprecyzowane. Zawsze musiał być (i chyba ciągle jest) margines na działania przy „zielonym stoliku”. Tym razem jedna osoba tak „mieszała”, że… nikt z polskich maratończyków nie poleciał na igrzyska, chociaż (przynajmniej) jeden z nas miał to minimum! Do dzisiaj gotuję się, gdy to wspominam. Pewnie Wiktor Sawicki też.
O co chodziło? Trener Wiesław Kiryk opiekował się Bogusławem Psujkiem, który wiosną 1987 roku znakomicie pobiegł w Londynie, bijąc rekord Polski czasem 2:10:26. Do tego jesienią był siódmy w Nowym Jorku. To był kandydat z szansami na dobry wynik w Seulu – za rok. Tyle, że wyniki z sezonu 1987 nie mogły mu dać nominacji olimpijskiej. Psujek musiał potwierdzić swoją klasę dobrym biegiem w 1988 roku. Pod koniec kwietnia zaplanowany był udział polskiej reprezentacji w Pucharze Europy i ustalono, że bez względu na osiągnięty czas miejsce w szóstce podczas tej imprezy – co wydawało się łatwym zadaniem – przypieczętuje jego nominację. Wszystko jasne. Ze startu w mistrzostwach Polski został więc zwolniony.
Bieg w Dębnie odbył się 27 marca. Przed startem usłyszałem od trenera Wójcika, że minimum na Seul wynosi 2:13:00. Na igrzyska poleci Psujek i pierwsza dwójka z Dębna – o ile złamie 2:13:00 – tłumaczył. Pogoda znów – jak dwa i cztery lata wcześniej – okazała się łaskawa, więc wierzyłem, że to minimum wypełnię. Do pomocy na pierwsze 20 km dostaliśmy Ryśka Marczaka i Wieśka Dubiela.
Kolejne piątki pokonywaliśmy jak zaprogramowane automaty: 15:31; 15:30; 15:31, a ostatnią (z ich pomocą) w 15:55 (20 km w 1:02:27). Gdy zeszli z trasy nikt nie miał jednak ochoty na prowadzenie. Uważam, że pacemakerzy powinni prowadzić przynajmniej 25 km, a najlepiej aż 30. Wtedy ma to sens, gdyż zejście już po 20 km lub po połówce grozi przepychankami, kto dalej będzie to ciągnął. Zwykle nie ma chętnych i tempo spada. Bałem się jednak, że minimum olimpijskie nam (mi!) ucieknie, więc chcąc-nie chcąc wyszedłem na prowadzenie. Chyba przesadziłem, gdyż tę piątkę pokonaliśmy w 14:55, ale w czołówce biegło ciągle aż 6 osób. Wszyscy odczuliśmy to przyśpieszenie, więc tempo spadło – następne 5 km pokonaliśmy dużo wolniej – w zaledwie 16:09 (30 km w 1:33:31). Ta wolniejsza piątka pozwoliła mi trochę odpocząć, by rozpocząć ostateczny atak. Wszak maraton zaczyna się po trzydziestce – mówią! Gdy wybiegaliśmy z Dębna na ostatnią pętlę ostro przyśpieszyłem. Przytrzymał mnie tylko Wiktor Sawicki, ale i on szybko zrezygnował. Prowadziłem samotnie stopniowo powiększając przewagę nad nim. Czułem się znakomicie, więc już wtedy… „witałem się z gąską”, widząc się na najwyższym stopniu podium. To było jednak zbyt piękne, by mogło się udać, bo nagle zacząłem odczuwać narastające napięcie w mięśniu dwugłowym prawego uda. Znałem to już z kilku wcześniejszych maratonów, więc wiedziałem, że zaraz złapią mnie skurcze. Biegłem tupiąc nogą o szosę, starając się to napięcie „rozproszyć”, ale stan „przedskurczowy” nie mijał. Musiałem zwolnić. Gdy Wiktor mnie dogonił był lekko zdziwiony moim zachowaniem. Spytał, co się dzieje. „Dla mnie jest już po biegu, bo zaraz będę miał skurcze” – odpowiedziałem zrezygnowany. Ale że skurcze nie następowały, przez jakiś czas biegliśmy razem. Odcinek 30-35 km pokonaliśmy w 15:53. Stan napięcia w mięśniu na szczęście „jakoś” minął, więc postanowiłem… ponownie zaatakować Przyśpieszyłem na zbiegu przed skrętem w Dargomyślu. Wiktor ku mojemu zaskoczeniu nie próbował walczyć, więc znów dość szybko powiększałem przewagę nad nim. Gdy wybiegaliśmy z Dargomyśla miał ok. 50 metrów straty! To dużo, więc znów „witałem się z gąską”. Wszak do mety zostały już „tylko” 4 km. „Za 13 minut będę mistrzem Polski” – myślałem.
I wtedy stało się coś dla mnie niezrozumiałego. Zacząłem odczuwać piekący ból prawej stopy. Baaardzo piekący. Każdy krok stał się walką z bólem przeszywającym całe moje ciało. Wiktor szybko mnie dogonił, a potem – dokładnie na linii 40. kilometra (2:05:30 – piątka wyszła w 16:06) – natychmiast wyprzedził. Tym razem nie spytał, co się dzieje – he, he. Końcówkę pokonywałem „na ostatnich nogach”, walcząc z tym bólem. Bałem się, że inni rywale zaczną mnie teraz wyprzedzać „jak furmankę” i nawet na podium nie stanę. Na moje szczęście oni mieli swoje problemy. Wiktor wygrał w 2:12:26, a mi złapano 2:12:56, czyli poniżej sakramentalnych 2:13! Na linii mety wpadłem w objęcia naszej kadrowej lekarki, dr Małgorzaty Puchały, która wiedziała już o moim problemie. Zaprowadziła mnie do namiotu sanitarnego.
Relacja z maratonu w „Sportowcu” miała znamienny tytuł „Krwawa stopa”. Maciej Biega pisał: „Jerzy Skarżyński z Budowlanych Szczecin górne partie zabezpieczył w Dębnie według wszelkich reguł sztuki. Z prawą stopą było o wiele gorzej. W kilka minut po zakończeniu biegu, pod polowym namiotem, gdzie rozstawiono składane łóżka, trudno było znaleźć jednego z bohaterów wyścigu. Skarżyński owinięty szczelnie w koce, z głową przysuniętą do brezentowej ściany chciał jakby wtopić się w prymitywne legowisko. (…) Na widok publiczny wystawione były tylko jego stopy. Jedna krwawa, odarta do żywego mięsa. Nad nią uwijały się panienki z obsługi sanitarnej lejąc na przemian wodę utlenioną i spirytus do użytku zewnętrznego. Dopiero w parę minut później, gdy ranę zakrył bandaż wynurzyła się spod kurtyny odosobnienia głowa biegacza”. Jak to się stało? Myślę, że tupiąc nogą w szosę spowodowałem zsunięcie się skarpety, która podwinęła się w bucie, a potem… zrobiła, co zrobiła. To jest maraton – tu nie ma taryfy ulgowej na najmniejszy błąd, jeśli to moje tupanie można w ogóle nazwać błędem! Wszak uratowało mnie przed skurczami.
Z minimum olimpijskiego nie cieszyłem się zbyt długo. Jeszcze przed dekoracją dowiedziałem się, że minimum wynosiło jednak nie 2:13:00, ale 2:12:40, więc tylko Wiktor je osiągnął. Niby tylko 20 sekund różnicy, a diametralnie zmieniało moją pozycję w grze o Seul. Napisałem grze, a nie rywalizacji, bo właśnie w tym momencie rozpoczęła się niezrozumiała wtedy dla mnie gra. Dostałem propozycję nie do odrzucenia – „zaproponowano” mi start za 5 tygodni w Pucharze Europy. Pięć tygodni po tak dla mnie wyczerpującym biegu było jak rzucenie mnie na pożarcie, Cóż, nie miałem wyboru, jeśli marzyłem o Seulu. A ciągle marzyłem.
Gra o Seul
Scenariusz wydawał się następujący: Wiktor miał minimum, więc na Puchar Europy nie poleciał, Psujek będzie w szóstce, mi powtórny atak na minimum olimpijskie nie ma prawa się udać, więc Sawicki z Psujkiem polecą do Seulu, a ja znów zostanę w domu. Gra okazała się jednak bardziej skomplikowana. Bo Psujek w Belgii… zawiódł. To ja okazałem się najlepszym Polakiem! Zająłem 11. miejsce z nadspodziewanie dobrym – jak na ponowny start po 5 tygodniach – czasem 2:14:52. I to mimo zatrzymania się na 30. kilometrze z powodu „swoich” skurczów, przez co straciłem do biegnącego wtedy ze mną Tadzia Ławickiego ok. 300 metrów! Psujek przeliczył się z siłami i doczłapał do mety w czasie 2:20:31. Przegrał i ze mną, i z Tadziem Ławickim (13. m. – 2:15:13), i z Misiewiczem (20. m. – 2:17:03). By być szóstym w Pucharze trzeba było nabiegać 2:13:17, ale to okazały się wtedy dla niego za wysokie progi.
Opcja porażki Psujka nie była brana pod uwagę. I jak w tej sytuacji dać mu nominację olimpijską? W tym momencie do gry włączył się jego trener. Miał w PZLA mocną pozycję, więc wymyślano scenariusze, jak go do Seulu wysłać. Potrzebny był konkretny wynik, bo „na gębę” nominacji nie dają. I wymyślono. Mi, Psujkowi, ale też Sawickiemu, który przecież miał minimum z Dębna (!), zaserwowano w Brzeszczach „eliminacje olimpijskie maratończyków” na dystansie 30 km! Każdy z naszej trójki miał otrzymać nominację, jeśli pokona ten dystans poniżej 1:33:30, ale gdyby nikt tego wyniku nie osiągnął, wtedy do Seulu poleci zwycięzca tego (dla wielu dziwnego) biegu. Wprawdzie 1:33:30 na 30 km uzyskuje się jako międzyczas w maratonie (w Dębnie miałem 1:33:31), ale to był gorący sierpień, a w takich warunkach biega się duuużo wolniej.
Te „eliminacje” oczywiście „ustawione” były pod Psujka. Szans na złamanie 1:33:30 praktycznie nie było, ale to Psujek był zdecydowanym faworytem do zwycięstwa. Wystartujemy – Psujek nas ogra i będzie miał „papier” na igrzyska – tak to wymyślono.
Przebieg naszej rywalizacji okazał się jednak godny hoolywodzkiego scenariusza – dla każdego coś miłego, bo miał w sobie i coś z horroru, i coś z dramatu, i coś z komedii. Psujek zaczął nam uciekać po 10 km. Sawicki zły, że musiał brać udział w tej szopce, zszedł z trasy na 15 km. Paranoja – jako jedyny miał minimum i… Seul odleciał w tym momencie w kosmos!
Na trasie zostałem już tylko ja i Psujek. Na 20 km miałem do niego 24 sekundy straty. Chciałem już zejść z trasy, ale otrzymałem informację, że Psujek ma kłopoty, że słabnie. To mnie nakręciło – postanowiłem jeszcze walczyć. I faktycznie – widziałem, że powoli zbliżam się do niego. Dogoniłem go na ok. 2 km przed linią mety. Oczywiście natychmiast zaatakowałem, ale na pewno był na ten atak przygotowany, więc nie udało mi się go urwać. Zwolniłem. Ponowny atak podjąłem na ok. 700 m przed metą – znów się nie powiódł. Pozostał atak finiszowy. Poderwałem się z 200 metrów. Gdy wpadałem na metę czułem, że (minimalnie) wygrałem. Czucie czuciem, ale ustawiona na linii mety fotokomórka mogła to rozstrzygnąć.
BrzeszczeBieg ukończyliśmy w czasie 1:34:38. Sędziowie uznali, że… obaj wygraliśmy. Mimo fotokomórki nie wyłoniono zwycięzcy! Dziwne, bo nawet w biegach sprinterskich dzięki fotokomórce rzadko nie udaje się ustalić, kto wygrał. Wtedy jednak z tego wyniku się ucieszyłem, bo przedstawiciel PZLA oznajmił, że obu nas zgłoszą jako kandydatów do startu w maratonie olimpijskim. We dwójkę będzie nam raźniej w Seulu – myślałem. Tymczasem Polski Komitet Olimpijski uznał naszą rywalizację za ukartowaną już przed startem. Ocenili, że… umówiliśmy się, by razem wpaść na metę. I żadnego z nas nie wysłał do Seulu! PZLA się od tej decyzji odwołał, ale PKOl pozostał nieugięty. Drugie igrzyska mi uciekły.
Walczyłem potem o wgląd w zapis fotokomórki, ale nigdy mi go nie udostępniono. Myślę, że wygrałem (o centymetr-dwa) i dlatego trener Kiryk użył swoich wpływów, by uznano wynik naszej rywalizacji jako ex aequo. Gdyby to Psujek wygrał o centymetr-dwa, byłby samodzielnym zwycięzcą, a ja z tym samym czasem byłbym drugi. I to on jako jedyny polski maratończyk poleciałby do Seulu, razem z trenerem Kirykiem, oczywiście. Myślę tak, gdyż trener Kiryk dwukrotnie zasłynął „załatwianiem” swoim podopiecznym tytułów mistrza Polski. Oba „wywalczył” przy zielonym stoliku… jako zwycięzcom ex aequo właśnie, gdy w ocenie świadków rywalizacji przegrali. Dziwne, prawda? W Brzeszczach trener Kiryk załatwił kolejne zwycięstwo ex aequo Psujkowi, i tym samym załatwił… całą naszą trójkę. Ale mi najbardziej żal było Sawickiego…
Tym razem pytanie brzmi tak: ILE MARATONÓW PRZEBIEGŁ W SWOJEJ KARIERZE WOJTEK RATKOWSKI, Mistrz Polski z 1984 r, [ rekord życiowy 2:12:49] ? Odpowiedź znajduje się na naszej stronie i nie jest za bardzo ukryta -:) powodzenia. Odpowiedzi przysyłajcie mailowo na adres Kasi: k.tarnowska@agencjafm.com.pl rozwiązanie opublikujemy już w niedzielę, po g. 18:00. [ODPOWIEDŹ UMIESZCZAMY NA KOŃCU ]
Tydzień temu zapytałem Wojtka, na czym polega trudność z come-backiem Jurka Skarżyńskiego ? Powiedział mniej więcej tak – każdy z nas może przebiec 42km, ale my nie umiemy tylko „przebiec”. Mamy zakodowane, że do tego dystansu trzeba się bardzo solidnie przygotować, 4-5 miesięcy harówki, która zabiera czas, koncentrację, wysysa siły. Przykładowo – przed wyjściem na ‚tysiączki’(trening polegający na pokonaniu np. 10x 1km w bardzo szybkim tempie ok. 90% HRmax; pomiędzy odcinkami, 4 minutowy odpoczynek w truchcie) pojawia się zwykły strach przed bólem. No i w końcu bieg na 42km – nikt nie oczekuje, że Jurek „przebiegnie” maraton, chcą by się ścigał – on też”.
Nagrodami są zestawy kosmetyków Ziaja oraz voucher na nocleg ze śniadaniem dla 2ch osób w jednym z Hoteli sieci Heritage Hotels. http://heritagehotels.pl/pl/znajdz-hotel.html Rozdamy je 3 osobom, które udzielą prawidłowej odpowiedzi. Pierwsza osoba ma prawo wyboru nagrody.
W głównym konkursie mamy nowe zgłoszenia, które dopisujemy przy każdym z nazwisk biegaczy (zobacz zakładka KONKURS) – tam również widać typowania ekspertów, przedział czasu w jakim typują darczyńcy oraz ilość zakładów – a ta rośnie [ aktualnie mamy 386 zakładów – licznik widać na głównej stronie, po lewej], za co bardzo, bardzo dziękujemy. Darowizna w wysokości 42 zł – czyli 1 zł za każdy km – jest przepustką do jednego typowania czasu VIPa. Jednocześnie ta wpłata odpowiada mniej więcej dniówce 1 osoby na obozie dla niepełnosprawnych dzieci z ubogich rodzin – wielkie dzięki! Oczywiście można przekazywać same darowizny i nie typować wyniku i część osób tak robi…
Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512 z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
Wypełniając PIT przekaż 1% KRS 0000174988
Tomek
ODPOWIEDŹ:
Wojtek przebiegł 33 maratony w swojej karierze. Z osobami, które wygrały nagrody skontaktujemy się mailowo. Dziękujemy za wspólną zabawę i przypominamy o głównym konkursie – czyli typowaniu czasów 7 zawodników – zakładka KONKURS. -:) Tomek
Pierwszą akcję sportowo – charytatywną w 2014 zacząłem realizować w kompletnej nieświadomości na co się porywam. Podejmując decyzję o debiucie w triathlonie, na pełnym dystansie IronMana, mając tylko 10 tyg. na przygotowania i pożyczoną, 20letnią kolarzówkę -:), nie zdawałem sobie sprawy jak to będzie wyglądało – i dobrze, inaczej bym tego nie zaczynał. Nie wiem co było większą motywacją – chęć zdobycia pieniędzy na 5 respiratorów, czy strach przed konsekwencjami podjętego wyzwania, które szybko mnie przytłoczyło.
Sporą trudnością było relacjonowanie na blogu bieżących przygotowań. Nie wiedziałem co dla czytelnika jest ciekawe a co nie, poza tym krępowałem się, bo historia była o mnie, a zrobienie zdjęcia podczas ćwiczeń wydawało mi się niepotrzebnym ekshibicjonizmem. Ktoś mi coś wytłumaczył i nabrałem odwagi, zmieniłem strategię komunikowania, dość powiedzieć, że podczas „Ironman za respiratory” oraz w kolejnej akcji „Pomoc za ultramarton” udało się zebrać blisko 300 000 zł na potrzeby Fundacji.
Od kilku miesięcy znowu jestem na biegowej ścieżce i znowu przy klawiaturze kompa. Próbuję połączyć emocje jakie towarzyszą come-backowi Jurka, wysiłkowi zaproszonych do projektu znanych osób, z emocjami czytelników. Wiem, że przegrywam z falą zachwytu, jaką osiąga np. zdjęcie śpiącego kotka na kanapie wrzucone na fejsa – wiem, że jest to nierówna walka. Wiem, że duża publika lubi bardzo prosty przekaz i szybki rezultat, a ja snuję historię przez 5 miesięcy.
Obecność znanych osób, które zdecydowały się biec 42km mocno nakręca. Postawiliśmy sobie 3 cele – edukacyjny, motywacyjny i cel główny – fundrisingowy – czyli zebranie jak największej ilości pieniędzy. Wierzymy, że gdzieś na wirtualnej trybunie kibice kupili dobroczynny „bilet”. Część już tak :), i to pozwala nam myśleć, że jesteśmy na dobrej ścieżce, ale … nie u celu. Minęły 4 miesiące i mogę dodatkowo napisać, że wiem o kilku osobach, które zmotywowały się, ktoś zawalczył z papierosami, inny z grami komputerowymi … o wielu nigdy się nie dowiem.
Budzisz się każdego dnia z myślą – od dzisiaj zaczynam, mija dzień i powtarzasz to samo przebudzenie, miej wówczas świadomość, że nasza akcja istnieje w przestrzeni i możesz po nią sięgnąć, jak po poręcz motywacyjną. Nie chodzi o Maraton, bardziej widzę te 5 miesięcy walki z samym sobą, by dotrzeć na linię startu, cokolwiek dla ciebie oznacza ta linia .
Zanim zakończę, przypomnę prośbę Fundacji o darowizny, wesprzyj dowolną kwotą, jeśli chcesz weź udział w konkursie, będzie to dużą motywacją dla naszych biegaczy.
Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512 z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
Jeśli wypełniasz teraz PIT, to z pełnym zaufaniem wpisz w rubrykę 1% ten numer – KRS 0000174988 – Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Jeśli jesteś nowa/y na tej stronie polecam tekst http://maraton.zakonmaltanski.pl/dylematy-pomagania-i-picasso/
Myślę jeszcze o tym jak Cię zmotywować do najtrudniejszej walki ze swoim ‚ja’ . Te słowa przydają się gdy ścieżka życia zaczyna stromo wspinać się do góry.
Theodore Roosvelt 1910 r. Francja
Chwała należy się temu, kto staje w szranki, a twarz jego splamiona jest pyłem, potem i krwią. Temu, kto odważnie stawia czoło; kto gubi się i popełnia błędy, choćby po wielokroć – nie ma bowiem przedsięwzięć bez błędów i błądzenia. Temu, kto stara się sprostać wyzwaniom, kto wie, czym jest wielka pasja i wielkie poświęcenie, kto oddaje się słusznej sprawie, kto w chwilach swych najlepszych triumfuje, zaś w najgorszych – nawet jeśli ponosi klęskę, to dając z siebie wszystko. Takim ludziom nigdy nie po drodze z nieczułymi, bojaźliwymi duszami, które nie zaznały ani smaku zwycięstwa, ani goryczy porażki.
Tomek
[zdjęcie tytułowe Tomek po zakończeniu Ironmana (2014) w Malborku – „krio” w rzece Nogat ]
poprzednie AKCJE
2014 r. – to historia 48-letniego członka Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, który zorganizował honorowy zakład i po 10 tyg. przygotowań, jako absolutny debiutant w triathlonie, zdołał ukończyć pełny dystans IronMana [3,9 km wpław, 180 km rowerem i 42 km biegiem] w czasie 12 godzin 23min. Przez okres przygotowań normalnie pracował i prowadził akcję, charytatywną; wystartował na pożyczonym rowerze. [Respiratory dla szpitala zostały zakupione]
2015 r. – 52-letni wzięty prawnik i (wówczas) prezes Adwokatury Polskiej – mec Andrzej Zwara, podejmuje wyzwanie i przygotowuje się do ultramaratonu górskiego Rzeźnik (78 km dł. i 3300 m przewyższeń), mając zaledwie jednorazowe doświadczenie w ulicznym półmaratonie (21km) – i… kompletny brak czasu! Kończy bieg (bez żadnych ułatwień w postaci kijków) blisko 50 min przed limitem. Cele dobroczynne również zostały osiągnięte.
Gdyby Wojtek Ratkowski i Jurek Skarżyński, (także ich koledzy), urodzili się 30 lat później, maratoński świat wynagradzałby ich inaczej – zdecydowanie inaczej. Po zakończeniu kariery Jurek został trenerem, jest popularyzatorem biegania, guru i ekspertem a dla kolejnych pokoleń maratończyków. Wojtek skupił się na na nauce – jest profesorem na Gdańskiej AWF, lubi różne, nie zawsze proste wyzwania. Przygotowywał Marka Kamińskiego do wypraw na bieguny polarne, jest dobrym duchem Programu Zakon Maltańskie Ekstremalnie, który bezpiecznie zrealizował projekty charytatywno – sportowe: „Ironman za respiratory” (2014) oraz „Pomoc za ultramaraton” (2015). Teraz również jest z nami.
Wojtek – BARDZO DZIĘKUJEMY w imieniu tych, którzy marzą by chodzić.
Tomek
Jeśli jesteś na tej stronie po raz pierwszy to wiedz, że tworzymy wyjątkowe wydarzenie, dzielimy się prawdziwą opowieścią, inspirującą dla wielu. W zamian prosimy o przekazanie darowizny, dla tych, którzy marzą by chodzić – Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512 z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
W waszyngtońskim metrze skrzypek ustawił się we wnęce, otworzył futerał na drobne i zaczął grać. Przez niecałą godzinę zaprezentował sześć utworów Bacha. W tym czasie, spośród 2 tysięcy osób, które przeszły koło niego, tylko 7 zatrzymało się by posłuchać, 20 wrzuciło w sumie 32$, znakomita większość w pośpiechu przemknęła obok. Kiedy skrzypek zakończył, nie było braw, nikt nie zauważył, że odchodzi, nikt też nie rozpoznał, że był to Joshua Bell – jeden z najwybitniejszych muzyków, który przedstawił w mistrzowskim wykonaniu najbardziej misterny koncert na skrzypce. Nagranie tego koncertu przyniosło mu miliony, a miejsca w teatrze po 100$ rezerwowane są z maksymalnym wyprzedzeniem. Ten eksperyment postawił takie pytanie – czy w zwykłym miejscu i o zwykłej porze potrafimy dostrzec piękno?
Morał: jeśli nie mamy czasu, by dostrzec koncert grany przez najlepszego skrzypka na świecie, to ile innych rzeczy nam ucieka?
Ta historia zapadła mi w pamięć dlatego, że widzę kilka wspólnych elementów z naszą akcją.
W 1998 r. na Mistrzostwach Europy w Budapeszcie do finału 400m przez płotki wszedł Paweł Januszewski – padł strzał i wielomilionowa widownia przed telewizorami wstrzymała oddech nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje – Polak wygrał złoto, ustanawiając rekord kraju i nie byłoby w tym nic szczególnego gdyby nie fakt, że rok wcześniej Paweł miał ciężki wypadek samochodowy i nie było wiadomo czy wróci do sportu. Sebastian Chmara podobnie oczarowywał widownię – niby 217 cm wzwyż i 5m30cm o tyczce widza nie rozpieszcza, chyba, że … skacze ta sama osoba, która jeszcze w dal, z wynikiem 7.65m, zmieściłaby się na polskim podium. Z pewnością, najlepszy w historii polskiej lekkoatletyki 10boista, znany jest wielomilionowej, sportowej widowni. Karolinę Gorczycę znamy z teatru, filmu, podziwiamy jej talent i piękno – i też liczymy się jako milionowa publika. Przemek Miarczyński – 4 krotny olimpijczyk i multimedalista rozpoznawany jest również poza Polską, to jego kandydatura została zgłoszona w 2003 r. do tytułu najlepszego żeglarza na świecie. Jurek Skarżyński – przedłużył swoją sportową popularność, i dzisiaj tysiące ludzi śledzi jego porady – jak trenować do maratonu. Mecenas Andrzej Zwara – były Prezes Adwokatury Polskiej, zarządzał wielką i bardzo wpływową korporacją zawodową, choć liczby – ok. 14 tys. adwokatów i 8 tys. aplikantów nie robią na poprzednikach wrażenia – na nas tak.
I co to ma wspólnego z historią Joshua Bell’a? Te wyjątkowe osoby, podczas maratonu w Dębnie będą …. niezauważalne! (dziekuję 🙂 – prawie niezauważalni. Nie wygrają tych zawodów, pewnie ktoś spojrzy przez chwilę, może będą brawa, ale nieporównywalne do tych, które odbierali jako wirtuozi na swoich arenach. Za metą, patrząc na swoje wyniki odetchną z ulgą, że to koniec.
Zawodnicy przez kilka zimowych miesięcy dali z siebie dużo, niektórzy bardzo dużo. Ich czasy na mecie będą dla nas ciekawe, ale wszyscy razem sprawdzimy jeszcze jeden wynik – ile zbierzemy „do naszego futerału” na główny cel charytatywnej akcji. Nasz dobroczynny projekt może mieć inne zakończenie niż ten muzyczny eksperyment w metrze.
Tomek Tarnowski
Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512
darowizny z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
Kolejna zagadka składa się z dwóch pytań: (rozwiązanie konkurs na końcu)
Jakie wydarzenie komentował tydzień temu w TVP Sport Sebastian Chmara?
Wymień jedną z trzech najsilniejszych konkurencji Sebastiana w 10cioboju LA.
Odpowiedzi przysyłajcie mailowo na adres Kasi: k.tarnowska@agencjafm.com.pl rozwiązanie opublikujemy już w niedzielę, po g. 18:00.
Nagrodami są zestawy kosmetyków Ziaja oraz voucher na nocleg ze śniadaniem dla 2ch osób w jednym z Hoteli sieci Heritage Hotels. http://heritagehotels.pl/pl/znajdz-hotel.html Rozdamy je osobom, które udzielą prawidłowej odpowiedzi wg. klucza – pierwszej osobie, która ma prawo wybory nagrody oraz w kolejności odpowiadającej dwóm konkurencjom w 10cioboju, które były najlepiej wykonywane przez Sebastiana Chmarę – rekordzisty Polski w tej dyscyplinie. Sebastian jest uczestnikiem akcji BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ -:) i pobiegnie w Dębnie maraton. My – KIBICE – możemy wytypować jego wynik, w ten sposób wspomożemy cel charytatywny i zmotywujemy naszego mistrza.
W głównym konkursie mamy nowe zgłoszenia, które dopisujemy przy każdym z nazwisk biegaczy (zobacz zakładka KONKURS) – tam również widać typowania ekspertów, przedział czasu w jakim typują darczyńcy oraz ilość zakładów – a ta rośnie, za co bardzo, bardzo dziękujemy. Wasze darowizny oznaczają, że doceniacie podjęte wyzwanie, wysiłek treningowy, samotne bieganie często w kiepskiej pogodzie. Darowizna w wysokości 42 zł – czyli 1 zł za każdy km – jest przepustką do jednego typowania czasu VIPa. Jednocześnie ta wpłata odpowiada mniej więcej dniówce 1 osoby na obozie dla niepełnosprawnych dzieci z ubogich rodzin – wielkie dzięki! Oczywiście można przekazywać same darowizny i nie typować wyniku i część osób tak robi…
Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512 z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
Wypełniając PIT przekaż 1%KRS 0000174988
Tomek Tarnowski
[Foto główne – Kombornia Hotel & SPA]
ROZWIĄZANIE KONKURSU:
Sebastian Chmara komentował Halowe Lekkoatletyczne Mistrzostwa Europy w Belgradzie, na której Polacy wypadki rewelacyjnie.
Rekordy życiowe Sebastiana, przeliczone wg. tabel wielobojowych, układają w następujący kolejność najsilniejszych konkurencji w 10boju.
1 skok o tyczce (5m30cm) – 1004 pkt.
2. skok w dal (7m63 cm) – 972 pkt.
3. skok wzwyż (2m17 cm) – 963 pkt.
4. 110m ppł. (14,25 s) – 942 pkt.
5. 400m (47,76 s) – 921 pkt.
6. 100m (10,97 s) – 867 pkt.
7. pchnięcie kulą (16,03 m ) – 853 pkt.
8. dysk (44,39 m) – 755 pkt.
9. 1500 m (4 min 29,66 s) – 747 pkt. [ być może jest jeszcze lepszy rezultat, ale w tym momencie nie znam …]
10. oszczep (58,02 m) – 709 pkt.
Gdyby Sebastian osiągnął wszystkie te rekordy podczas jednych zawodów w 10boju lekkoatletycznym, suma dałaby: 8733 pkt, a jego rekord wynosi 8566 i do dzisiaj jest rekordem Polski.
Nie lubię zakupów, ale bez butów nie pobiegnę. Oczywiście buty mam i to nie jedną parę, ale … -:). Są różne teorie, naturalsi mówią, że im mniej amortyzacji tym lepiej i biegają w butach do zdarcia. Dla nich but optymalny to wyklepany, taki który utracił amortyzację, mający spokojnie 1500km na liczniku. Wówczas to mamy mniej lądować na pięcie, bardziej na śródstopiu i wzmacniać układ naturalnej amortyzacji, a tę – Homo Sapiens systematycznie traci od kiedy nałożył buty. Większość jednak jest zdania, że z cywilizacją nie wygramy i buty mają nas chronić. Po 1,5 – 2 tys. km wkładka buta szosowego jest zdeformowana i pogłębia nasze wady. Do tego doświadczeni maratończycy przypominają, że światowa elita biega w butach a nie boso, a pozostali deptacze asfaltu, po 20km walki i tak spadną na piętę, więc amortyzacja musi być. Ja opadam wcześniej -:) więc, nie krytykując naturalsów, szukam butów i tu zaczynają się schody. Modeli biegowych jest bardzo dużo. Skupiając się jedynie na zagadnieniach technicznych uzmysłowisz sobie, że ważnych parametrów jest kilka. Neutralny – supinujący, a może dla pronatorów? Drop 4mm a może 8, 10, 12mm? Przetaczanie szybsze, czy podeszwa classic? Jaka stabilizacja i czy cholewka ma być bardzo przewiewna? To nie są żarty -:), to są istotne parametry, szczególnie jeśli sobie wyobrazisz 60 -70 000 uderzeń w asfalt z każdorazowym przeciążeniem 2G. Pronacja to naturalne, amortyzujące zgięcie kolana do wewnątrz, ale może być nadmierna, wówczas but dla pronatorów.. W naszej strefie klimatycznej wystarczy normalna cholewka, ale .. pamiętaj jak słonce przygrzeje np. +30stC, to twoja stopa przy asfalcie popracuje w temp +44stC.
Oczywiście możesz przymierzyć model PRO. czyli wyścigowy. Jest prawie o połowę lżejszy, ma niewielką amortyzację, lekką cholewkę, która ma wyprute wszystko co zbędne a waży. Badania fizyki biegu pokazują, że kluczowym czynnikiem w realizacji projektu MU2 – Marathon under 2 hours – jest budowa, a konkretnie waga dolnej kończyny biegacza. Mówiąc krótko – gruba łydka odpada, ciężki but również. Analizy przeprowadzone na profesjonalnych zawodnikach, pokazują, że po przymocowaniu obciążenia ok. 500g tuż nad kostkami, zużycie energii lawinowo rosło już po 15 minutach biegu. Zatem, skoro normalna standardowy but waży ok. 300g (męski US9) a startówka załóżmy 150g, to różnica jest zasadnicza. Problem w tym, że taka wyścigówka wytrzymuje do 300-600km, potem eksperci uważają, że amortyzacja nie chroni.
Wystarczy! Nie ma sensu kombinować, lepiej się zapytać specjalistów. Wiedzą na ten temat bardzo dużo, na video analizie zobaczą jak stawiamy stopy … do biegania warto dobrać buty, a nie tylko kupić pasujące w rozmiarze i kolorze.
Dzwonię do Marcina Czapli (świetny biegacz z życiówką w maratonie 2:50) ze Sklepu Biegacza w Gdyni , który jako ekspert typował czasy naszych VIPów (patrz zakładka KONKURS),
i pytam o coś dla mnie. Sedno pytania brzmi mniej więcej tak: … Panie Marcinie – szosa, neutralny, rozmiar ok. 45, drop ok. 8-10mm,waga ok. 84kg, celuję w złamanie 3:30. Rozmawiamy o modelach, wsłuchuję się w nowości i w końcu słyszę, że Sklep Biegacza połączył się ze Sklepem Biegowym … W Gdyni nie ma mojego numeru, więc jadę do Sklepu Biegowego, sprawdzam trzy konkretne modele (Adidas, Brooks, Mizuno), jest merytorycznie, a różnice w modelach interesujące. Nie kupiłem teraz, ale w weekend trzeba podjąć decyzję.
A teraz historia Wojtka Ratkowskiego. W latach 80tych leciał na maraton do Australii, ale linie lotnicze zagubiły bagaż oczywiście z butami. Wojtek czekał do samego końca bez rezultatu i na 10 minut przed zamknięciem sklepu kupił zarezerwowane wcześniej buty. Pobiegł w zupełnie nowych i to z dobrym rezultatem, swój bagaż odzyskał dzień później – może zatem mamy więcej czasu na zakupy -:)?
Od Sklepu Biegacza = Sklepu Biegowego mamy 10 nagród tj. 10 voucherów po 100 zł. To idealna nagroda …. -:) . Obstawiajcie czasy VIP’ów na mecie, zasady konkursu w zakładce: http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/
Przed maratonem mocno pilnujemy się przy jedzeniu, wiadomo – każdy zbędny kilogram to dramat w strefie powyżej 35km. Kiedy szykowałem się do pełnego dystansu Ironmana (3,8km wpław, 180km na rowerze i 42km biegiem), w ekspresowym tempie 10 tygodni musiałem zbijać wagę z poziomu 96 kg – ostatecznie zjechałem do 82 kg. To było w okresie letnim, więc przerzucenie się na warzywa i owoce nie stanowiło problemu, teraz jest trochę inaczej. Temat diety w bieganiu maratońskim prowadzi nas szybko do współczynnika BMI – [ wagę dzielimy przez kwadrat wzrostu w metrach]. U mnie to wychodziło wówczas tak [82kg / 1,83*1,83] = 24,5, a np. u wyczynowców średnie BMI wynosi 19-20. Każdy kilogram ciała trzeba nie tylko nieść, ale i … dotlenić. Wyobraźmy sobie, że biegacz ważący 83kg ma życiówkę 3:05 w maratonie i brakuje mu tych 5 minut do złamania granicy 3 godzin. Co robi? Zdobywa wiedzę, przelicza i dowiaduje się, że zbijając 3 kg osiągnie wymarzony cel przy tym samym zaplanowanym treningu. Jest jedno ‚ale’, jeśli zrobi to źle, zbyt szybko, to straci moc i celu nie osiągnie.
Oto kilka zasad dobrego jedzenia, które wykuwały się w prawdziwym laboratorium jakim są biegi długie:
5 mniejszych posiłków dziennie; nie dopychaj; nie objadaj się na noc;
unikaj stresu w trakcie jedzenia, jedz pomału, dobrze pogryź, nie popijaj kęsów;
w głównych posiłkach więcej białka;
na przekąski – niskokaloryczne warzywa i owoce, np. marchewki, rzodkiewki, jabłka;
nie przegładzaj się – takie sygnały organizm odczytuje i przestawia się na akumulację, więc nabierasz wagi;
zjedz coś po treningu – do 45 minut;
Nie wchodząc w indywidualne upodobania kulinarne, chciałbym się podzielić dwoma prostymi patentami, które sprawdziłem na sobie, a które pozwalają utrzymać energię, nie nabierać wagi i nie zakwaszać organizmu, są też powszechnie dostępne i niedrogie.
W menu zwiększam obecność pieczarek – to niskokaloryczne białko, bez tłuszczów i cholesterolu! Łatwo przyswajalne białko oraz błonnik pokarmowy, witaminy z grupy B – pozytywnie wpływające na metabolizm, a prowitaminy D są przydatne w okresie kiedy mamy mało słońca. Amerykańscy naukowcy z Baltimore (USA) przeprowadzili badania polegające na zastąpieniu pieczarką diety z czerwonego mięsa. Grupa badana jadła jedną filiżankę grzybów dziennie, zamiast takiej samej ilości czerwonego mięsa, które jadła grupa druga. Po roku odkryto, że osoby jedzące grzyby schudły bardziej, miały lepsze parametry dotyczące składu ciała, w zakresie zawartości w organizmie tłuszczu, mięśni, kości i wody. Nie występował też u nich tzw. efekt jo-jo.
Drugi prosty składnik menu to burak – naszpikowany solami mineralnymi i kwasem foliowym, którego barwniki mają silne właściwości przeciwutleniające. Najlepiej pić sok, albo jeść dania z możliwie mało przetworzonego buraka. A dla nas biegaczy bardzo ważna informacja – barwnik buraków czterokrotnie zwiększa przyswajanie tlenu przez komórki ciała. Buraki są niskokaloryczne, działają zasadotwórczo (pieczarka też) niwelując zakwaszenie będące skutkiem spożycia mięsa czy słodyczy. Nadmierne zakwaszenie prowadzić może do nadciśnienia, pogarszania wzroku, kamieni nerkowych, może powodować bóle stawów, w kwaśnym środowisku lepiej rozwijają się grzyby i wirusy, które osłabiają organizm, w końcu też kwas przyspiesza starzenie skóry i … cellulit – słabo nieprawdaż?
Jeszcze kilka myśli dla tych co mają jakiś start przed sobą: mało mięsa, ewentualnie drobiowego, kawy mniej, więcej herbaty zielonej, która daje ‚dłuższego kopa’ niż czarna, możliwie dużo warzyw i owoców, szczególnie naszych, które dojrzewały na słońcu. Banany przed porannymi treningami. Praktycznie zero słodyczy, dopiero na 2 dni przed startem. No i, podczas treningu, przećwiczyć żołądek isotonikiem – nie przyzwyczajony żołądek może stawiać opór podczas zawodów.
Wracając do buraka, ale w kontekście postu. Sok z buraka posiada te same dobroczynne barwniki, które występują w czerwonym winie, a które zwiększają odporność, spowalniają starzenie i walczą z powstawaniem nowotworów. Niby to samo, ale jakże ciężko zaryzykować zamianę sprawdzonej i realizowanej terapii -:)).