Zagadka nie jest bardzo skomplikowana i składa się z dwóch elementów.. – rozwiązanie już w niedzielę, 5 marca, o g. 18:00. ROZWIĄZANIE – na końcu tego wpisu
Trzeba podać numer startowy przypięty do koszulki Wojtka Ratkowskiego w biegu na 10km w Sopocie w 1984r – zdjęcie znajduje się w ostatnim wpisie Jurka Skarżyńskiego o maratonie w Dębnie, który przeszedł do historii światowych biegów.
Nagrodami są zestawy kosmetyków ZIAJA oraz voucher na nocleg ze śniadaniem dla 2ch osób w jednym z 3 Hoteli sieci Heritage Hotels http://heritagehotels.pl/pl/znajdz-hotel.html . Rozdamy je osobom, które udzielą prawidłowej odpowiedzi wg. klucza – pierwszej osobie oraz w kolejności odpowiadającej cyfrom na numerze startowym Wojtka -:).
W głównym konkursie polegającym na obstawianiu czasów 7 biegaczy pojawiają się zgłoszenia, które dopisujemy przy każdym nazwisku (zobacz zakładka KONKURS) – tam również widać typowania ekspertów, przedział czasu w jakim typują darczyńcy oraz ilość zakładów. Bardzo, bardzo dziękujemy za Waszą aktywność. Choć są to osoby obyte ze sławą, oklaskami, Mazurkiem Dąbrowskiego i najwyższym uznaniem, Wasze darowizny mobilizują i oznaczają, że wysiłek treningowy, wyrzeczenia podczas zimowych dni i sam maraton dadzą efekt w postaci charytatywnej pomocy.
/rozwiązanie szybkiego konkursu nr2 – w niedzielę po g. 18:00/
Tomek Tarnowski
[ Foto tytułowe: Zamek Korzkiew ]
Rozwiązanie szybkiego konkursu nr 2 – Wojtek Ratkowski widoczny na tym zdjęciu [stadion LA w Sopocie – rok 1984), stoi 4ty od lewej z numerem 396. W 1984 r został Mistrzem Polski w Maratonie z rekordem życiowym 2:12:49.
Dziękujemy za nadesłane odpowiedzi, ze zwycięzcami tego szybkiego konkursu skontaktujemy się mailowo -:)
Cóż – jeszcze nawet nie stanęliśmy na starcie maratonu, a już mamy konkret – wielkie DZIĘKI dla sponsorów. Maltański szpital w Barczewie, zyskał rewelacyjne urządzenie – cyber-oko.
C-EYE (cyber oko) to pierwszy, namacalny sukces naszej akcji. Dzięki wpłatom sponsorów Fundacja zakupiła wyjątkowe urządzenie dla Szpitala Pomocy Maltańskiej, który jest dobrze znany w dziedzinie opieki nad osobami znajdującymi się w śpiączce. Placówka ta działa od 2004 r. jest w stanie przyjąć 77 pacjentów, w tym 15 pacjentów przewlekle wentylowanych mechanicznie i ok. 50 pacjentów w różnych stanach wegetatywnych. Zespół medyczny ma długoletnie doświadczenie w pracy z pacjentami w różnych stanach śpiączki, nieświadomości, stanach wegetatywnych i aktualnie przyjmuje pacjentów z całego kraju. Jak wyjaśnia dyrektor szpitala – Pani Edyta Skolmowska: „od września 2013r testujemy rozwiązanie innowacyjne pn. „Cyber – Oko” stworzone przez naukowców Politechniki Gdańskiej. System multimedialny pozwala na komunikowanie się z pacjentami w stanach minimalnej świadomości. Byliśmy pierwszym ośrodkiem w województwie warmińsko – mazurskim i czwartym w kraju, który miał możliwość testowania tego systemu. Zaś sam produkt okazał się wynalazkiem na skalę światową. Dzięki akcji BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ dla szpitala kupiona została unowocześniona wersja, o wiele bardziej przyjazna dla pacjenta i personelu terapeutycznego. System C-Eye to w pełni zintegrowany system wspierający ocenę stanu świadomości osób doświadczonych uszkodzeniem centralnego układu nerwowego oraz umożliwiający prowadzenie neurorehabilitacji osób z dysfunkcjami neurologicznymi i zaburzeniami rozwoju. System C-Eye wspiera także komunikację alternatywną za pomocą technologii śledzenia wzroku użytkownika.”
Warto wiedzieć, że po drugiej stronie jest pacjent, który dzięki C-Eye ma możliwość komunikacji z otoczeniem. Poza tym, urządzenie stymuluje konkretne ośrodki mózgu przywracając ich funkcje.
Mówi Edyta Skolmowska: „przeszkoliliśmy się do pracy z nowym systemem i mamy 6 pacjentów wstępnie zakwalifikowanych do terapii. Postępy widać i one cieszą najbardziej – jedna pacjentka, która nie była w stanie komunikować się werbalnie, w trakcie zajęć na poziomie emocji powiedziała mężowi, że go kocha… To wspaniałe urządzenie a dla naszego regionu wielki dar – dziękujemy, jesteście wspaniali.”
Teraz skupiamy się na obozach dla niepełnosprawnych dzieci. Zakładamy, że 42km = 42zł a to, w pewnym przybliżeniu, koszt jednego dnia dla jednej osoby, czyli osobo-dniówka na obozie maltańskim w Szczyrzycu, które organizowane są przez Zakon Maltański od kilkunastu lat.
zapraszamy – obstawiajcie wyniki, bierzcie udział w naszym konkursie, w ten sposób pomożecie zebrać środki na nasz cel, a dodatkowo zmobilizujecie naszych zawodników. Już za niecały miesiąc, 2 kwietnia, okaże się, kto z 7 VIPów dobiegł, kto nie, jakie osiągną czasy, zobaczymy kto z kibiców wykorzystał wiedzę i miał trochę szczęścia w konkursie – wskazując czasy zawodników na mecie. Jednak jest i inna meta, w Szczyrzycu, to tam, w czerwcu pojawi się pewna liczba niepełnosprawnej młodzieży z ubogich rodzin, ilu ich będzie? Zależy od Waszych darowizn. Dlatego, bardzo Was proszę o taki właśnie doping. Dodatkowo – im więcej zgromadzimy darowizn, tym więcej wpłaci Jerzy Kobyliński – finansista i filantrop z Gdańska, w ramach HONOROWEGO ZAKŁADU – (zobacz poprzedni wpis)
Pojawienie się Jerzego Kobylińskiego może oznaczać tylko jedno – strefa kibiców naszej akcji zaczyna mocniej żyć. W pierwszej akcji „Ironman za respiratory” był największym darczyńcą, w drugiej – „Pomoc za ultramaraton” utrzymał równie wysoki poziom, zmuszając naszą drużynę, czyli mecenasa Andrzeja Zwarę i mnie, do odrzucenia ułatwień, a takimi w ultra maratonie górskim Rzeźnika (78km i 3300 m przewyższeń) są np. kijki.
Gdy Jerzy przeczytał zasady naszego konkursu polegającego na typowaniu wyników biegaczy … poprosił o specjalne warunki, koniecznie z dreszczem emocji.
Na początku akcji ustalone zostały czasy wzorcowe w maratonie dla danego zawodnika. Każda minuta szybciej wypracowana przez całą drużynę (od wzorcowych czasów) to 1% więcej od zadeklarowanej kwoty, a każda minuta wolniej to 1% mniej. Górną granicą ryzyka jest +15%. PRZYKŁAD: Mamy 7 zawodników, jedni pobiegną np. szybciej o 2 min., ktoś o 5 min, inny o 7 min, ale też będą wyniki wolniejsze – załóżmy -4, -3 i -1 min. Podliczamy wszystko: 2+5+7-4-3-1 = +6 co oznacza, że cała drużyna wypracowała +6%.
Teraz kwota. Sumujemy wszystkie nasze darowizny zebrane do (2 kwietnia) od osób prywatnych i mnożymy przez % czasu jaki osiągnie drużyna VIP’ów. Zatem im więcej wpłacą darczyńcy, im szybciej pobiegną zawodnicy tym więcej wpłaci Jerzy – proste!
To mobilizacja tak dla kibiców jak i biegaczy! Np. jeśli fundacja otrzyma 100 000 zł w darowiznach a cała drużyna pobiegnie o 10% lepiej niż czasy wzorcowe, wówczas Jerzy przekaże 10 000 zł na nasz cel. Jerzy zna się na liczbach jak mało kto, więc zrezygnował z ujemnych procentów -:) i Fundacja nie będzie musiała płacić Jerzemu za spadek formy czy przetrenowanie drużyny -:)). Postawił również limit zarówno dla kwoty minimalnej jak i maksymalnej, co znane jest tylko Kasi, ale … kwota jest ZNACZĄCA.
Teraz pozostaje mi tylko mobilizować kibiców do aktywności:
Wpłacamy darowizny:
Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich w Warszawie „Pomoc Maltańska”. Nr rachunku bankowego: PKO BP S.A. 51 1020 1156 0000 7602 0089 7512
z dopiskiem „darowizna Maraton 2017”
Darczyńców zapraszamy do konkursu z nagrodami, który polega na wytypowaniu czasów jakie na mecie osiągną biegacze. Nagrody wygrywają Ci, którzy będą najbliżej wyniku. W przypadku równego wytypowania decyduje kto wcześniej przesłał zgłoszenie – szczegóły konkursy znajdują się w zakładce „ konkurs”. Zgłoszenia mailowe przyjmuje Kasia: k.tarnowska@agencjafm.com.pl
1) kwota minimum 42 zł pozwala na jedno typowanie, 2) na konkretną osobę możesz oddać tylko jeden głos, 3) jeśli przekazałeś więcej pieniędzy to możesz typować więcej osób (każdy typ minimum 42 zł). Zatem komplet zakładów na 7 zawodników to 294 zł.
42 zł to nie tylko 1 zł za 1 km, to również 1 dniówka osoby niepełnosprawnej na integracyjnym obozie.
Nasz ostatni ‘szybki’ konkurs w ostatni weekend spodobał się, więc już w sobotę „szybki” konkurs nr 2. Od godziny 12:00 na stronie WWW i facebooku.
Jak już informowałem – w głównym konkursie dla darczyńców nagród przybyło.
Diverse przekaże karty podarunkowe za 200 zł i 100 zł – czyli będzie można spokojnie coś fajnego wybrać z kolekcji wiosennej, którą już można obejrzeć w reklamowym filmie. http://www.diversesystem.com/kampania/spring-2017.html
Heritage Hotels Polska – zapraszają do przepięknych miejsc na nocleg ze śniadaniem dla 2ch osób. Mamy 10 voucherów od 3 hoteli: Dwór Kombornia k. Krosna, Hotel Polski w Krakowie, Dwór Prezydencki w Tarnowie.
Dwudziesta pierwsza edycja dębnowskiego czempionatu przeszła do historii nie tylko polskiego, ale także światowego maratonu, bo oprócz rekordów kraju (mężczyzn i kobiet) padły także światowe rekordy, mówiące o sile polskich maratończyków tamtych czasów.
Mam tę frajdę, że byłem uczestnikiem kilku „historycznych” biegów, o wynikach których jeszcze przez lata będzie się mówiło w „branżowych” rozmowach, bo wydają się – mimo tak silnego rozwoju wyników w następnych latach – raczej… nie do poprawienia. Czy są w ogóle rekordy, które nie „pękają”. Chyba są…
O pierwszym wspominałem we wcześniejszej relacji z Londynu z roku 1983 – przypominam: prawie 100 maratończyków poniżej granicy 2:20. Rekord świata Norweżki Grete Waitz (2:25:29) i rekordowa frekwencja (17,5 tys. uczestników na starcie) szybko zostały poprawione, ale ten rekord dłuuugo będzie trwał, bo raczej nie uda się ustawić setki maratończyków z poziomu poniżej 2:20 na linii jednego biegu! Chyba, że zwiezie się po pół setki Kenijczyków i Etiopczyków, ale… to nie będzie już ta sama konkurencja, bo wtedy w tej grupie był tylko jeden (!) biegacz z Afryki. Swoją drogą – czy w całej Europie znajdzie się teraz setka takich biegaczy, wykluczając tych z afrykańskimi korzeniami? Może. Ale jeśli jest ich tylu, to jak namówić ich na start w tym samym maratonie?
Drugim takim biegiem była dziesiątka w Sopocie w 1984 roku, podczas której aż sześciu Polaków złamało barierę 28:40 (wygrał Mirek Dzienisik w 28:28,03, ja byłem czwarty w 28:33,26), zaś bodajże jeszcze dwudziesty szósty zdążył przekroczyć linię mety przed upływem 30 minut! Ta bariera była kiedyś wyczynową barierą przyzwoitości długodystansowców, teraz staje się przeszkodą, którą pokonuje niewielu polskich biegaczy. Wprawdzie chętnych do biegania w Polsce nie brakuje, ale mimo faktu, że od tego momentu minęły już 33 lata, w ciągu których świat zrobił i technologiczny, i metodyczny, skok jakościowy, zadanie „30 Polaków biega 10 km poniżej 30 minut” leży teraz daleko poza możliwościami polskich długodystansowców. Wydaje się więc, że tego rekordu dłuuuuuugo jeszcze się nie poprawi. Może… nigdy?
Trzecim biegiem, który trafił do mojej Hall of Runs jest dębnowski maraton z roku 1986. Dwa miesiące wcześniej zaliczyłem już jeden. W nowozelandzkim Auckland zająłem drugie miejsce z czasem 2:15:39. Planowałem pobiec poniżej 2:15, by zrobić tzw. chlebowe, czyli wynik przedłużający mi stypendium sportowe na kolejny sezon, ale na ok. 800 m przed metą miałem skurcze, i to przez nie „spóźniłem” się na metę. Ważne z tego wyjazdu było jednak to, że opiekujący się nami (mną i Wieśkiem Dubielem – był piąty w 2:17:17) trener Jan Panzer zabrał nas na jakieś specjalne badania. Ich wyniki były dla mnie budujące: „Jurek, możesz zwiększyć intensywność, masz ciągle silny organizm, który wytrzyma każdy trening”. Wieśkowi zalecał jednak ostrożność w przygotowaniach, oszczędzanie „zużytego” już mocno organizmu. Wiesiek zlekceważył te sugestie. „Eee tam, takie badania” – powiedział do mnie i po powrocie do Polski na obozach trenował jak dawniej. Jak się potem okaże wyniku z Auckland nigdy już nie poprawił.
Gdy przyjeżdżałem wtedy do Dębna wierzyłem w swoje możliwości. Dwanaście ostrożnych tysiączków po 3:06-3:04 na przerwach 3-minutowych w truchcie (700 m) zrobiłem w poprzedzający maraton wtorek „na luzie”, czułem się znakomicie. Po sobotnim rozruchu określiłem swoje samopoczucie jako bardzo dobre. Forma była! Tyle, że aby padł rekord życiowy – forma to za mało! To warunek konieczny, ale nie wystarczający, bo i przed biegiem, i w trakcie jego trwania, można przecież popełnić mnóstwo błędów, które mogą „uziemić” każdego.
Z czynników, na które nie mamy wpływu, najważniejsza dla maratończyków jest pogoda. Maraton odbył się 6 kwietnia, więc szanse na sprzyjającą pogodę były wielkie. Mieliśmy niewiarygodne szczęście: „Pogoda prawie idealna – lekki wiatr, temp. 8 st. C, wilgotność 92%” – czytam w dzienniczku. Co też ważne – było pochmurnie, więc podczas biegu nie przeszkadzało nam świecące słońce. W tej temperaturze i przy braku słońca intensywność pocenia była minimalna. Pamiętam, że podczas biegu napiłem się izotonika tylko trzykrotnie – na 10., 20., i 30. kilometrze. Prawie się nie pociłem, więc nie czułem potrzeby, by sięgać po bidon częściej.
Start zaplanowano na godzinę 11. Wcześniej zwykle biegano tu po południu – teraz organizatorzy pochylili się nad naszą dolą i niedolą. Wszak człowiek podlega też działaniu cyklu dobowego, a wiadomo że największa wydolność fizyczna to godziny poranno-przedpołudniowe. O 10:00 byłoby lepiej, a o 9:30 jeszcze lepiej, ale dobre choć to…
Ważnym elementem, mającym ogromny wpływ na późniejsze wyniki, był fakt, że trener kadry Michał Wójcik, namówił Stasia Zdunka i Darka Nawrockiego, by byli naszymi zającami, czyli jak się to teraz określa pacemakerami. Mieli do 25. kilometra dyktować określone tempo. Praktycznie? Mieli… hamować nas przed zbyt szybkim biegiem od samego startu. Trener Wójcik cały czas krzyczał do nas, byśmy ich nie wyprzedzali. Gdyby nie to – o rekordowym biegu nie byłoby mowy! Pamiętam, że to zaplanowane tempo (ok. 3:10/km) czułem jako zbyt wolne, więc co chwilę rękami „broniłem się”, by od tyłu nie wpaść na biegnących przede mną kolegów, uważając też by nie zahaczyć swoją nogą o ich pięty. O tym, że za wolno nie było tylko dla mnie świadczy fakt, że biegnący niemal cały czas tuż za prowadzącą dwójką Niemczak co jakiś czas próbował ich popędzać krzycząc „Zając, szybciej”. Na szczęście nie ulegli tej presji. Piątki, które nam prowadzili przebiegliśmy „jak po sznurku” kolejno w 15:44; 15:41, 16:01, 15:44 (20 km pokonaliśmy w 1:03:10) i 15:37. Do tego momentu prowadząca grupa liczyła jeszcze ok. 20 zawodników! Jasne, dla części z nich było to zbyt szybko, ale bieg w dużej grupie jest łatwiejszy niż bieg „na solo” tempem kilka sekund wolniejszym.
Na linii 25 km zostaliśmy już bez prowadzącego Zdunka (Nawrocki zszedł chyba po 20 km). I wtedy się zaczęło! Niemczak wyskoczył do przodu jak z katapulty. Trener Wójcik z jadącego obok samochodu krzyknął do nas „Trzymajcie go!”. Zareagowałem tylko ja, Misiewicz i Sawicki. Reszta odpuściła. Ale co się dziwić, tempo wzrosło zawrotnie – biegliśmy poniżej 3:00/km! Antek tę piątkę pokonał w czasie ok. 14:45, my w 14:53! Gdy to usłyszałem zmroziło mnie, ale przed oczami migotało mi podium i medal MP – nie zamierzałem „pękać”.
Aż do 37. kilometra biegliśmy w trójkę, a Niemczak stopniowo odjeżdżał „w siną dal”. Szybko zrozumieliśmy bowiem, by skoncentrować się na sobie, a nie na nim. Kalkulacja była prosta – Niemczak z przodu (czy wytrzyma do końca nie było wiadomo) i nas trzech, więc jest nas w sumie czterech. A medale są trzy! Ktoś z nas musi przegrać. Zacząłem się bać, że to ja zostanę tym pierwszym poza podium. Budowało mnie jednak to, co mówił w Auckland trener Panzer – mam mocny organizm, nie poddam się! No to do roboty! Pociągnąłem mocniej kilkaset metrów – nic, pociągnął mocniej Misiewicz – też nic, choć przez moment wydawało mi się, że Wiktor lekko odstaje. Nic z tego – za moment był z nami.
Piątkę pomiędzy 30. i 35. kilometrem pokonaliśmy w 15:45, choć były odcinki, gdy biegliśmy poniżej 3 minut na km! Cóż, po momentach zrywów były momenty wolniejsze – jak w kolarstwie – „czajenia” się, patrzenia sobie w oczy, oceniania sił rywali po rytmie… oddechu. Niestety, widocznych słabości u mych kolegów nie zauważyłem. Na 37 km szarpnął Sawicki – ruszyłem jak automat za nim, a Misiewicz… pękł! Uff, jaka ulga. Ciężko już było, ale mówiłem sobie teraz – muszę stanąć na podium, muszę zdobyć medal, muszę utrzymać to tempo do czasu, aż odskoczymy od Ryśka na kilkadziesiąt metrów. W pewnym momencie Sawicki spojrzał do tyłu. „Wiktor, jak?” – spytałem go, bo sam rzadko odwracałem się, by rywal nie odebrał tego jako chwili słabości. Jego odpowiedź mnie wystraszyła: „Trzeba jeszcze rabotać”. To znaczyło dla mnie tyle, że Misiewicz jest blisko za nami, że ciągle jest niebezpieczny, że podium jeszcze nie jest pewne. Ale nasza przewaga powoli rosła, już nie słyszałem jego kroków.
Piątka 35-40 km wyszła mocno – w 15:20 (40 km – 2:04:45, drugie 20 km pokonaliśmy w 1:01:35, czyli 1:35 szybciej niż pierwsze!!!). Wtedy poczułem się bezpieczniej i natychmiast… straciłem motywację do walki o srebro (Niemczak był poza naszym zasięgiem). Chciałem już tylko pilnować podium, „podwieźć” się za Wiktorem jak najbliżej linii mety, by utrzymać brąz.
Puściłem Wiktora, trochę zwolniłem. Bałem się, że mogą mnie w końcówce złapać skurcze, jak przed dwoma miesiącami w Auckland, i… po medalu. Cóż, jestem spod znaku Koziorożca, baaardzo ostrożny. A wróbla w garści już miałem – i nie chciałem go stracić. Stać na podium w Dębnie było ważniejsze od tego, na którym – drugim czy trzecim – będę stopniu. Tak to wtedy oceniłem. Może gdybym walczył o złoto, jeszcze bym walczył. Dobrze pamiętałem z ubiegłego roku, jakie to uczucie, gdy wchodzi się na tę udekorowaną scenę, a po wejściu na podium ma się przed sobą setki ludzi. To Dębno – tam ludzie znają się na bieganiu, od lat już obserwują tę rywalizację, znają wartość uzyskiwanych tu wyników i potrafią to docenić. To się czuło! Ale podium ma tylko trzy miejsca…
Niemczak był pierwszy – 2:10:34 było nowym rekordem Polski. Wiktor dobiegł w 2:11:18, a ja w 2:11:42. Boguś Kuś (zszedł z trasy, gdy Niemczak poderwał się do ataku) „płakał” potem, że przeskoczyłem go w rankingu o… sekundę, bo w Londynie rok wcześniej nabiegał (w maratońskim debiucie!) 2:11:43 – rekord Polski! Czesiu Wilczewski – świeżo upieczony rekordzista (2:11:34 z 2 lutego tego roku), też nie ukończył biegu.
Bonusem dla całej naszej trójki był awans do reprezentacji na sierpniowe mistrzostwa Europy w Stuttgarcie. Bez wątpienia na to zasłużyliśmy.
Na oklaski zasłużyli też wszyscy pozostali biegacze, z których wielu ustanowiło rekordy życiowe. Misiewicz (2:12:07) i Pierzynka (2:12:21) złamali 2:13. Misiewicz żałował, że biegł bez stopera, gdyż – jak stwierdził – gdyby w końcówce orientował się, że ma szanse na złamanie bariery 2:12, był w stanie tego dokonać. Lupa (2:13:01), Lasecki (2:13:37), Konieczny (2:13:39), Ławicki (2:13:48), Ratkowski (2:13:54) i Sajkowski (2:13:56) pobiegła poniżej 2:14. Nie wiem, czy były na świecie takie mistrzostwa krajowe, w których tylu maratończyków pobiegło poniżej 2:14?
Kolejnym rekordem świata tych mistrzostw wydaje się pokonanie bariery 2:20 przez trzydziestu dwóch Polaków! Mój podopieczny Zbyszek Mosiądz dobiegł na 30. miejscu z czasem 2:18:52, a tuż za nim było jeszcze dwóch.
Efektem zgrania idealnej pogody z realizacją optymalnej taktyki (tzw. Negative Split, czyli „wolniej zaczniesz – szybciej skończysz”) był grad rekordów życiowych. Statystyki i rankingi sezonu zatrzęsły się w posadach. To dzięki temu idealnemu zbiegowi okoliczności 50. polski maratończyk miał w sezonie 1986 wynik 2:21:28! Czy to nie był kolejny z polskich maratońskich rekordów świata do księgi Guinnessa? Pewnie został już poprawiony przez Kenijczyków i Etiopczyków, ale na podium jeszcze raczej stoimy.
Podczas ceremonii rozdania nagród (poza medalami MP, które wręczono na podium tuż po zakończeniu biegu) Wojtek Ratkowski – nawiązując do słów trenera Wójcika sprzed dwóch lat, gdy Wojtek znakomitym wynikiem wywalczył mistrzostwo Polski, iż „tak dobre wyniki były możliwe tylko dlatego, że tak sprzyjająca pogoda trafia się maratończykom raz na sto lat” – zażartował: „Nie raz na sto lat, ale raz na dwa lata, trenerze”. Okazało się, że były to prorocze słowa…
Rekord Polski i sporo rekordów życiowych padło też w rywalizacji kobiet (wygrała Renata Walendziak w 2:32:30), ale to temat na odrębne analizy, na które w tym materiale niestety nie ma już miejsca…
Wbrew pozorom nie był to tylko rzut monetą, choć prawdopodobieństwo trafienia wynosi również 1:2. Kibice śledzący regularnie nasz BLOG mogli podjąć próbę wymyślenia prawidłowej odpowiedzi, choć wpisu na temat HR max, prawdę mówiąc nie było.
HR max – to wartość maksymalnego tętna jakie możesz wycisnąć ze swojego serca. Wyliczenie tego parametru, tak ważnego dla nowoczesnego treningu, nie jest sprawą łatwą. Dość powiedzieć, że zawodowy sportowiec w okresie roztrenowania może mieć HR max =160 uderzeń/min, a w szczycie przedstartowym 175 – różnica jest ogromna!! Do komputera treningowego wprowadzasz, obok obiektywnych parametrów jak wiek, płeć, waga, również HR max – czyli coś czego nie jesteś pewien i co jest zmienne. Ten komputer = (zegarek) na bieżąco pokazuje prace serca i moment kiedy zbliżasz się do kluczowych progów, w tym najważniejszego – 85% HR max, gdzie statystycznie znajduje się próg zakwaszania organizmu. Maratończycy wiedzą, że pozostawania zbyt długie w tej strefie, może zamienić ciężki trening w harakiri i jest prostą drogą do przetrenowania.
Jest wiele metod sprawdzenia poziomu HR max a najlepsze są te realizowane w biegu. Można też wstępnie zorientować się stosując przybliżone wzory. Najprostszy sposób uwzględnia tylko wiek ćwiczącego. HRmax = 220 – wiek w latach, są i bardziej rozbudowane wzory:
Mężczyźni: HRmax = 210 – 1/2 wieku – 10% masy ciała w kg + 4
Kobiety: HRmax = 210 – 1/2 wieku – 10% masy ciała w kg + 0
Wracając do naszego konkursu posłużymy się tym najprostszym wzorem: PONT HR max 220-37 =183 PAWEŁ HR max 220 – 22 = 198. Skoro obaj zawodnicy pobiegli dokładnie ten sam dystans w tym samy czasie i warunkach, to nie wchodząc w inne zagadnienia (wiek, waga..), powinniśmy przyjąć, że tempo biegu wyciskało z serca PONT’a pracę bliższą jego granicy HR max – więc PONT wykonał większą pracę i spalił więcej kalorii.
To co napisałem jest mocnym przybliżeniem i uproszczeniem, gdyż nie mieliśmy informacji w jakim zakresie HR biegli zawodnicy, teoretycznie Paweł, mógł męczyć się znacznie bardziej. Zostawmy – to była zabawa, ale nagrody czekają-:)).
W niedzielę rano biegałem z Wojtkiem Ratkowskim, który podpowiedział, jak najprościej wyjaśnić tę różnicę w spalaniu kalorii, zastrzegł jednak, że zagadnienie jest znacznie bardziej skomplikowane. Powiedział coś jeszcze: „wyniki w maratonie do poziomu 2:20 (2 godziny 20 minut) osiąga się planem treningowym i wielką pracą, wyniki w granicach 2:15 wymagają dodatkowo ogromnej wiedzy, wyniki w granicach 2:10 – to już sztuka”.
Na zdjęciu widać komputery treningowe PONTA – Przemka Miarczyńskiego (37 lat) i Pawła Tarnowskiego (22 lata). Przebywają na zgrupowaniu kadry windsurfingu i razem, w tłusty czwartek, przebiegli identyczny dystans 23km, w tym samym czasie. Jednak …ich spalanie kalorii jest różne -:).
Do wygrania w tym szybkim konkursie 2 nagrody – zestaw od Ziaja i jeden nocleg dla 2ch osób w jednym z hoteli historycznych – (do ustalenia) – http://heritagehotels.pl/pl/znajdz-hotel.html
Wygrywa 1 i 7 prawidłowe zgłoszenie mailowe.
Pamiętajcie o naszym celu dobroczynnym i głównym konkursie. Przekazujcie darowiznę 42 zł – (1 zł za 1km w maratonie) i to jest „bilet” do konkursu głównego. Oczywiście, jeśli Twoje możliwości finansowe są większe, zachęcam do zakupu 7 „biletów” i wytypowania czasów 7 biegaczy…
Ci z nas, którzy rozpoczęli przygotowania fizyczne w listopadzie, są już mocno zużyci psychicznie, fizycznie pewnie też, ale ciało jest coraz silniejsze, więc tak się tego nie czuje. Monotonia i duże obciążenie treningowe zaczynają wołać o jakąś zmianę, jednak co tu zmieniać, kiedy plany rozpisane? Jak nie wiesz co robić, to albo nic nie rób, albo zadzwoń do przyjaciela – najlepiej eksperta. Rozmawiam z Wojtkiem Ratkowskim i słyszę – „kąpałeś się w morzu? Morsujesz?” – Nooo, nie – odpowiadam – jak nie brak czasu to jakiś wirus … – próbowałem się rozwinąć, ale przerwał – „Tomek, w sobotę wchodzimy do wody o 9:00. Po rozgrzewce, lodowate morze nic złego nie zrobi, wręcz odwrotnie, a ładunek endorfin jest taki, że nie udźwigniesz … czekam na Ciebie z kolegami”.
Na trening wyszedłem późno, o 7:30, choć wpierw chciałem napisać, że wcześnie, bo to sobota. Szło jak po grudzie, 14km po nudnej, wielokrotnie już zdeptanej nadmorskiej ścieżce, ze smogowymi nutami w powietrzu na wysokości Gdańska. Założonego tempa biegu nie utrzymałem, dodatkowo zaczęła mnie boleć stopa, więc lekko zniechęcony dowlokłem się na spotkanie – byłem punktualnie. I to chyba był jedyny sukces tego poranka.
Grupa niezwykła – morsy PROFI – nic dodać nic ująć. Stoliczek, krzesełka z tabliczkami – tu widać na zdjęciu ucięty napis PROFESOR, a innych nie widać, gdyż ‘fotograf Kasia’ był pod jeszcze większym wrażeniem tego co widzi. Na stoliczku pojawiły się – słodkie zakąski, herbata z bardzo intensywnymi dodatkami – miód, cytryna, pieprz – i bez tego dodatku, o którym myślisz czytelniku -:). Obok krzesełek pojawiły się malutkie wycieraczki i 1,5l butelki wody… Chłonąłem ten widok, jakbym był w bazie NASA a koledzy szykowali się do lotu na orbitę.
Szybko pozbyliśmy się strojów i nastąpiło wejście. Oczywiście, to nie był mój pierwszy raz, ale dawno nie morsowałem. Dobrze rozgrzane ciało, a byłem mocno spocony, nie ma z tym żadnego problemu, jedynie piszczele bolą jak cholera. W końcu pełne zanurzenie na 10-20 sekund. Wyjście przez strefę płycizny, wpierw dostojne i bardzo męskie, przerodziło się w bieg – może i ucieczkę.
Jeszcze chwila truchtu po plaży i nagroda – uderzenie endorfin – flow jakiego nie osiągniesz po zimnym prysznicu w domu. Wewnętrzny piec włącza się na pełen regulator i grzeje.
Masz 1-2 minuty na ubranie się w suche rzeczy, potem herbata i – zaczyna się pełny odjazd. Aaa, te 1,5 litrowe butelki koło krzesełek to ciepła woda do obmycia z pisaku stóp -:)! Profesjonaliści. Koledzy szczelnie ubrani zasiedli tuż nad brzegiem morza – zapewne weszli na orbitę.
Tomek Tarnowski
PS – te 42 zł darowizny, o które prosimy, to w przybliżeniu 1-dniówka osoby niepełnosprawnej na obozie integracyjnym. Jeśli możesz przekazać taką darowiznę to świetnie, ale … być może Twoja portmonetka wytrzyma większe obciążenie i właśnie podejmujesz decyzję ile dni spędzi na obozie ktoś, kto nigdy w życiu nie był na wakacjach, bo rodziców nie stać. Jako darczyńca przyślij do nas swoje zgłoszenie do konkursu – w ten sposób motywujesz tych, którzy pobiegną dla … Wszystko znajdziesz tu: http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/
Alanis Morissette – Kanadyjska wokalistka autorka tekstów, multiinstrumentalistka, rocznik 74 – przebiegła maraton w celach dobroczynnych …(włącz utwór i czytaj dalej)
W Ameryce charytatywne biegi gwiazd mają swoją tradycję, u nas gwiazdy sportu, kina, mediów zaczynają pojawiać się na różnych sportowych imprezach jako uczestnicy, choć rzadko są to tak wymagające zadania jak bieg maratoński. Dobroczynność, jak inne dziedziny życia, ma taki rozkład, że jest nas bardzo dużo gdy trzeba wrzucić do skarbonki 2 zł albo wysłać sms’a za 3,80. Zdecydowanie mniej jest chętnych kiedy trzeba się wysilić – np. przemaszerować z kijkami w sztafecie 3km, nawet jeśli organizatorzy dają medal, bigos, colę i występ znanego muzyka. Uczestników takich akcji, gdzie harujesz przez 5 miesięcy w samotności i potem biegniesz maraton, można policzyć na palcach, choć tu ograniczenia są również czysto fizyczne, zdrowotne, czy wiekowe. Najpiękniejsze jest jednak to, gdy dołączają do nas kibice. Ten wstrzymał palenie, ktoś inny chce schudnąć, wiec nie pije alku i jeszcze ćwiczy – przynajmniej do 2 kwietnia -:) – są tacy ! Ale wróćmy do tych charytatywnych biegów gwiazd. Ultramaratończyk Dean Karnazes, wziął kiedyś udział w sztafecie charytatywnej na 360 km, gdzie zawodnicy mieli biec odcinki po 40 km. Dean zapisał drużynę pod swoim nazwiskiem, nadając dla każdej zmiany kolejny numer Karnazes 1, 2, 3, ..9. Kibice przyłączyli się z wpłatami, włączyli się w pomoc na trasie – każdy jak potrafił – słowem ogólne, pozytywne poruszenie. Kiedy zawody już trwały zaniepokojeni organizatorzy pytali czy to nie ten sam facet, który w drużynie Karnazes nie dał zmiany i ciągle biegnie. Tak, Karnazes przebieg całość samotnie, prowadził dodatkowo własną akcję, dzięki której uzbierano pieniądze na przeszczep dla dziecka. Innym razem za jednym pociągnięciem pokonał 560 km (<81 godzin) i tylko cel charytatywny motywował go, stawiając na nogi po każdym omdleniu. Totalny hardcore -:).
No dobrze, wracamy do klasycznych 42km. Po tylu odcinkach wiesz już czytelniku, jakie czasy są dobrymi wynikami, które zwykłymi, oraz w jakim czasie biega światowa elita. Wchodząc na zakładkę KONKURS (na naszej stronie) przeczytasz w jakim czasie może pobiec każdy z 7 naszych zawodników, są i typy ekspertów i opis przygotowań przy każdym nazwisku – zatem mamy komplet wiedzy, by móc przyrównać się do tych, którzy już to zrobili w Stanach Zjednoczonych.
Maraton przebiegli, w celach dobroczynnych :
Prezydent USA– George Bush >Junior< (3:45’); Wice Prezydent USA Al Gore’a (4:58’); tenisistka Caroline Woźniacki , debiutując uzyskała (3:26’); hokeista NHL Mark Messier ukończył w czasie (4:46’) z problemami, ale zyskał wielkie uznanie –( jak znam życie to po prostu rzucił pawia… classic). Piosenkarka, zdobywczyni Grammy Alanis Morissette (4:28’), której partnerował w akcji zbierania pieniędzy, aktor Ed Norton (3:48’).
Pamela Anderson – 46 letnie wówczas modelka i aktorka, szykowała się do biegu pół roku, zaczęła od marszobiegów na 8km i pokonania wstrętu do tego rodzaju wysiłku. Podczas nowojorskiego maratonu (2013) towarzyszył jej od początku do końca brat. Czas (5:41’), delikatnie mówiąc nie jest wyśrubowany, ale daje w wielu maratonach klasyfikację ‘finisher’ – w Dębnie już nie. Dla samej Pameli było to wielkie przeżycie a pamiątkowy medal jest wyjątkową pamiątką.
W 2015 r. piosenkarka Alicia Keys, na zaproszenie organizacji zbierającej pieniądze dla dzieci z Afryki zarażone HIV, odpowiedziała: „helloooo! Nooo! LOL!”, a po chwili zamyślenia zgodziła się „to moje miejsce, coś muszę zrobić – dlaczego nie”. Uzyskała (5:50′) a za metą miała powiedzieć – „maraton to wielka rzecz – ale raz w życiu”.
Wielkimi krokami zbliża się dzień, kiedy stanę na starcie 44. Maratonu w Dębnie. To będzie mój debiut na dystansie 42 km. Udział w tym szalonym pomyśle zaproponował mi PKO Bank Polski oraz Zakon Maltański. Cel będzie szczytny, bo pobiegnę „dla tych, którzy marzą by chodzić“ – zbieramy pieniądze na obozy integracyjne dla niepełnosprawnej młodzieży.
Jako Ambasadorka Programu „PKO Biegajmy razem”, chętna by pomagać poprzez sportowe wyzwania, nie zastanawiałam się długo nad przyjęciem tej propozycji. W ten sposób mogę podzielić się moim dobrym zdrowiem z tymi, którym go brakuje.
Jestem aktorką i można powiedzieć, że mój zawód nie sprzyja regularnym treningom sportowym. Ponadto od sześciu lat jestem mamą, co również nie sprzyja systematycznym zajęciom. Mimo wszystko, od czterech lat amatorsko uprawiam triathlon, mam na koncie 3 starty w ½ Ironman Gdynia, jeden start w 5i50 Warszaw Triathlon na dystansie olimpijskim, jeden Susz Triathlon na dystansie sprint oraz kilkadziesiąt biegów na dystansie 5 i 10 km oraz półmaraton. W tym roku, również przygotowuję się do startów triathlonowych oraz biegów sponsorowanych przez PKO Bank Polski, które są zawsze bardzo dobrze zorganizowane, a to ma znaczenie dla biegaczy. Ta lista dokonań sportowych czyni mnie chyba jedyną aktorką w Polsce z takim dorobkiem sportowym, z czego jestem bardzo dumna -:).
Mówi się, że triathlon to mało kobieca dyscyplina, przeznaczona tylko dla wytrwałych i silnych mężczyzn. Jak widać jestem tego zaprzeczeniem, a ponieważ wytrwałości mi nie brakuje, a z siłą woli i motywacją nie mam większych problemów, stwierdziłam, że czas podjąć wyzwanie przebiegnięcia maratonu. Muszę zmienić nieco tryb moich treningów, wydłużyć dystanse, położyć większy nacisk na sam bieg, który jest dla mnie najtrudniejszą z triathlonowych dyscyplin.
2 kwietnia pobiegnę maraton. Na tym etapie jeszcze to do mnie nie dociera. Moja nieświadomość tego, czym tak naprawdę jest maraton daje mi spokój. Wolę nie nastawiać się na mega ból, jak zapowiadają moi znajomi, a jeśli faktycznie wiąże się to z bólem i wielką walką, to przekonam się o tym już na trasie. Niemniej jednak nastawiam się do tego pozytywnie, zwłaszcza że w moim przypadku chodzi o ukończenie w szczytnym celu, a każdy wynik i tak będzie rekordem życiowym -:). Marzy mi się, żeby przebiec metę i stwierdzić, że chciałabym powtórzyć to doświadczenie jeszcze raz.
Przyznam szczerze, że pora roku, krótki dzień, temperatury i poziom smogu w powietrzu nie pomagają mi w przygotowaniach. Staram się biegać trzy razy w tygodniu, z czego jeden trening jest dłuższym wybieganiem. Realizuję program POLAR Flow, który ustawia mi treningi biorąc pod uwagę wszystkie parametry dotychczas zrealizowanych treningów. Głównie pracuję nad wytrzymałością. Mój trener Ryszard Szul, twierdzi, że nie potrzebuję w każdym tygodniu pokonywać jednorazowo 30-kilometrów, żeby przebiec maraton. Najważniejsze w moim przypadku jest regularne bieganie, zbudowanie bazy, czyli własnej strefy komfortu, w której mogę biec ergonomicznie i dłuuugo. Do czasu maratonu planuję zrobić jeden długi, 30 kilometrowy trening, w ten sposób do końca tajemnicą pozostanie to co się dzieje na kolejnych 12km -:).
Ze względu na zobowiązania prywatne i zawodowe, choroby przebyte w grudniu (łączne 3 tygodnie przerwy od biegania), średnio w tygodniu, pokonywałam ok. 30 km. To pewnie mało dla tych, którzy planują łamanie 4:00, ale na moje możliwości oraz założenia powinno wystarczyć.
Często słyszę pytania jak znaleźć motywację gdy rozum mówi „nie“, a za oknem szaro i zimno? Odpowiadam, że dobrze obrać sobie jakiś cel, do którego będzie się mogło dążyć. W przypadku tych, którzy już pokonali tę magiczną granicę między żmudnymi treningami a bieganiem dla satysfakcji i radości nie trzeba szukać motywacji. Oni wiedzą, że bez biegania nie da się już normalnie żyć. Ja też się o tym przekonałam. Bieganie jest wpisane w mój kalendarz na stałe. Bez względu na to, czy mam cel czy nie. Jeśli chcę się lepiej poczuć – biegam, pływam, jeżdżę na rowerze lub … tańczę.
Dobra forma fizyczna odpłaca dobrym zdrowiem i dobrym samopoczuciem. Dlatego zachęcam do ruchu, a bieganie jest najprostsze do zorganizowania. Wytrwałość trzeba doskonalić, ona przydaje się w wielu dziedzinach życia zawodowego ale też prywatnego.
Jest wiele biegów, które z czystym sumieniem mogę polecić. Do moich ulubionych należy warszawska Triada Biegowa „Zabiegaj o pamięć“, czyli 27. Bieg Konstytucji 3 Maja, 27.Bieg Powstania Warszawskiego oraz 29.Bieg Niepodległości. Wszystkie są sponsorowane przez PKO Bank Polski oraz 4F, którego również jestem Ambasadorką. Te krótkie biegi mają w sobie niesamowity klimat, upamiętniają ważne wydarzenia historyczne i zrzeszają ogromną liczbę uczestników. Od trzech lat niezmiennie biorę w nich udział i planuję również w tym roku. Zapraszam serdecznie!
Trzymajcie kciuki za mój debiut na 42km i wspierajcie ten projekt. Przypominam o konkursie, w którym typujcie nasze wyniki w maratonie – ja też ufundowałam nagrodę… Pozdrowienia Karolina Gorczyca
długo borykałem się z dylematem, jakie ilustracje zamieścić w tym okolicznościowym wpisie – uważałem, że warto pozostać w temacie naszej sportowej akcji. Wybór był trudny i byłem już blisko decyzji, by zdać się na losowanie. Ostatecznie zaważył fakt, że wśród nas jest tylko jedna kobieta … ufam, że koledzy mi wybaczą i zniosą sytuację po męsku. -:)
Wytypuj czas Karoliny w debiucie maratońskim i wygraj jedną z ponad 60 nagród, w tym zaproszenie od Karoliny Gorczycy na sztukę „Truciciel” do OFF Teatru w Warszawie, z jej udziałem! http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/
Prawdopodobnie, Św. Walenty był biskupem Terni (aktualnie), znajdującej się 100 km od Rzymu. Ponoć był również lekarzem. Zmarł w Rzymie 14 lutego 269 lub rok później.
Pierwsza z legend opisuje konflikt Walentego z bardzo nieżyciowym, nowym prawem. Cesarz Klaudiusz II Got zakazał zawierania małżeństw przez mężczyzn w wieku od 18 do 37 lat, gdyż liczył na większe zainteresowanie służbą w armii. Biskup Walenty, zakaz ten omijał dając w ukryciu śluby młodym poborowym. Druga legenda mówi, że Walenty odsiadywał wyrok za pomoc udzielaną męczennikom i głosił Ewangelię swojemu strażnikowi, którego córka cudowanie odzyskała wzrok, i w której Walenty się zakochał. Te wydarzenia spowodowały, że cała rodzina strażnika przeszła na chrześcijaństwo. To rozwścieczyło cesarza, który skazał Walentego na śmierć. Przed własną egzekucją, przyszły święty, miał napisać list do ukochanej z podpisem: „Od Twojego Walentego”.
Tyle legend. Ekspansja Cesarstwa Rzymskiego zaprowadziła nową religię na Wyspy Brytyjskie, która zastępowała pogańskie święta chrześcijańskimi. W tym wypadku obrządek luperkaliów – święto (płodności) budzącej się wiosny, łączenia się zwierząt w pary, ale i ludzi szukających drugiej połowy zostało zamienione na dzień Św. Walentego i z Brytanii rozprzestrzeniło się na cały świat.
Tomek Tarnowski
maraton, bieganie, Jurek Skarżyński, Przemek Miarczyński, Karolina Gorczyca, Agnieszka Bal, Człowiek bez barier, Dębno, maraton, pomoc, zakon maltański