Wszystkie wpisy, których autorem jest Tomasz Tarnowski

polski maraton – Dębno 1983-1984

Wpis Jurka Skarżyńskiego.

Dębno rok 1983.

Byłem dobrze przygotowany do sezonu, więc moje aspiracje sięgały już medalu MP, co w momencie rozpoczęcia wyczynowego biegania wydawało się jedynie sennym marzeniem. Niestety – sen miał trwać nadal, gdyż w Dębnie wystąpiłem w innej roli niż biegacza aspirującego do miejsca na podium. PZLA, odpowiadając na zaproszenie angielskich organizatorów, wysłał bowiem czwórkę: mnie, Henia Nogalę, Józka Stefanowskiego i Henia Lupę do Londynu, gdzie 17 kwietnia odbywał się największy wtedy na świecie (na starcie stanęło rekordowe 17 tysięcy uczestników) 3. Gilette London Marathon. Wróciłem stamtąd z tarczą, czyli z rekordem życiowym – 2:15:31, choć zająłem dopiero 35. miejsce. Byłem najlepszym Polakiem, więc bonusem była nominacja do mojego pierwszego oficjalnego występu reprezentacyjnego w czerwcowym Pucharze Europy w hiszpańskim Laredo. Zwyciężczyni rywalizacji kobiet, Norweżka Grete Waitz, linię mety usytuowaną wtedy na Westminster Bridge przekroczyła w czasie nowego rekordu świata – 2:25:29. Innym niesamowitym rekordem był fakt, że barierę 2:20 pokonało wtedy aż 96 maratończyków, a ciekawostką jest fakt, że tylko jeden z nich był z Afryki (trzecie miejsce zajął Etiopczyk Kebede Balcha – w sierpniu zdobędzie tytuł wicemistrza świata)! Ten rekord wydaje się już nie do poprawienia.  Był to więc bardzo rekordowy – pod wieloma względami – maraton, który przeszedł do historii tej konkurencji. Cieszę się, że dane było mi w nim wystartować, gdyż wiem, że trener kadry Michał Wójcik do samego końca miał dylemat: Skarżyński, czy Misiewicz. Wybrał mnie.

Dębno było zaledwie dwa tygodnie po Londynie, więc o powtórnym pojawieniu się na maratońskiej trasie nie mogło jeszcze być mowy. W prasie zawrzało, bo w Londynie zamiast w Dębnie wystartowało dwóch medalistów poprzednich MP (Nogala i Stefanowski). „Takimi decyzjami PZLA obniża prestiż najważniejszej dla sportowca imprezy krajowej – walki o medale mistrzostw Polski, gdzie na starcie powinni stać wszyscy faktycznie najlepsi Polacy” – argumentowano.

Londyn 1983

Pojechałem do Dębna pooglądać rywalizację kolegów, a że Jurek Kowol poprosił mnie, bym był jego serwisantem, z chęcią służyłem mu pomocą. (Dzięki mojej rewelacyjnej pomocy – he, he) Kowol wygrał ten bieg w 2:14:48, dokładając do swej bogatej mistrzowskiej kolekcji także tytuł z maratonu. Drugi był Rysiek Misiewicz (2:15:24), a trzeci Józek Mitka (2:16:36). Misiewicz wywalczył swój pierwszy maratoński medal. Nie miałby go, gdyby poleciał – zamiast mnie – do Londynu. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czy ja byłbym medalistą, gdybym nie poleciał do Londynu? Być może…

ranking 1983

Dębno rok 1984

Rok olimpijski często wyzwala w zainteresowanych igrzyskami sportowcach rekordowe możliwości. Pewnie z tego powodu ten sezon okazał się pod wieloma względami niesamowity i zapisał się złotymi zgłoskami w historii tej konkurencji. Minimum na Los Angeles wynosiło nie jak na Moskwę <2:14, ale <2:13. Wtedy wypełniło je trzech maratończyków, teraz aż… Ale po kolei.

Na obozach w Szklarskiej Porębie (styczeń), Mysłakowicach (luty) i w rumuńskim Baile Felix (luty/marzec) moja sportowa forma rosła jak na drożdżach. Polscy maratończycy byli chętnie zapraszani przez zagranicznych organizatorów, a że Dębno zaplanowane było dopiero na 6 maja, więc PZLA znów wykorzystał oferty startu dla kilku z nas. Teraz jednak, by nie obniżać rangi mistrzostw Polski, wybrał tylko te maratony, w których udział nie zamykał możliwości startu w Dębnie. I tak ja z Antkiem Niemczakiem i Ryśkiem Misiewiczem zostaliśmy „oddelegowani” do Wiednia (25 marca – sześć tygodni przed Dębnem), zaś dwa tygodnie później Rysiek Kopijasz, Heniu Lupa, Józek Mitka i Jurek Finster mieli pobiec w holenderskim Maasluis. To miało zagwarantować naszą późniejszą bezpośrednią konfrontację w Dębnie. Jednak wypadki potoczyły się nieprzewidzianą ścieżką I to nie tylko dlatego, że wyniki z tych biegów przerosły najśmielsze oczekiwania – tak nasze, jak i PZLA. Nie tylko wyniki, zresztą…

W Wiedniu – ustanawiając rekord Polski – wygrał Niemczak (2:12:17), a ja z drugim w historii polskiego maratonu czasie 2:12:37 byłem drugi. Tego nikt się nie spodziewał. Wiwatom polskich kibiców mieszkających w Wiedniu nie było końca. Zwłaszcza, że w pokonanym polu zostawiliśmy gromadę Etiopczyków i Tanzańczyków, którzy forsując od startu zabójcze tempo w końcu opadli z sił. Po 30. kilometrze wyprzedzaliśmy ich jak furmanki. Byliśmy pierwszymi polskimi lekkoatletami z minimum na Los Angeles!

Wiedeń 1984 Ale to nie był koniec roku cudów na maratońskich trasach. Rekord Niemczaka przetrwał bowiem tylko dwa tygodnie! Poprawił go Kopijasz. Zajął w Maasluis drugie miejsce w czasie 2:11:50! Jakby tego było mało Lupa nabiegał 2:12:49, stając się czwartym już maratończykiem z olimpijskim minimum.

Sześć tygodni po starcie w Wiedniu w moim organizmie nie było już śladu zmęczenia. Dwanaście tysiączków po 3:00/km, które zrobiłem na 4 dni przed Dębnem, zrealizowałem bez najmniejszych problemów. Ostatni w 2:49 był dowodem na to, że czeka mnie szczyt formy! ”Samopoczucie fantastyczne! Luzy.” – napisałem w dzienniczku treningowym. Jechałem do Dębna wierząc w to, że mam szanse na złoty medal. Znałem wprawdzie zasadę: „Chcesz mieć medal – myśl o zwycięstwie”, ale wiedziałem, że teraz „tylko” medal mógł nie wystarczyć – żeby polecieć do Los Angeles musiałem zrobić wszystko, by był on koniecznie złotego koloru.

Gdy wchodziłem radośnie do biura zawodów natychmiast odniosłem wrażenie, że „coś wisi w powietrzu”. Najpierw wszyscy którzy mnie zobaczyli zamarli w bezruchu i nagle zapadła jakaś taka dziiiwna cisza. Ale za moment zza stolika poderwał się przedstawiciel PZLA i ruszył w moją stronę. Myślałem, że z gratulacjami za Wiedeń, a tymczasem niemal szeptem przywitał się i zaprosił mnie do swego stolika. Byłem zdezorientowany, bo natychmiast wyciągnął z teczki pismo oficjalne PZLA, w którym Przewodniczący Komisji Dyscypliny i Wyróżnień (Stefan Milewski) informuje mnie, że Komisja „na podstawie zawiadomienia przedstawiciela F-my „Adidas” oraz Centralnego Ośrodka Sportu w Warszawie – podjęła uchwałę o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego przeciwko Koledze w związku z tym, że w dniu 25 marca 1984 r. podczas Biegu Maratońskiego w Wiedniu używał niedozwolonego wyposażenia sportowego”. I w związku z tym „postanowiła zawiesić Kolegę z dniem 3 maja 1984 r. w prawach zawodniczych (zakaz wszelkich startów). Zakaz trwa do czasu zakończenia postępowania dyscyplinarnego”.

Uff, zatkało mnie – dobrze że siedziałem! Faktycznie, w Wiedniu biegłem w butach innej firmy (strój miałem przepisowy), ale z doborem butów dla maratończyków w magazynie PZLA zawsze były kłopoty, więc gdy ich nie dostałem nie czułem się zbytnio winny temu, że pobiegłem w innych. Okazało się, że zawieszono też Niemczaka, bo i on biegł wtedy w innym sprzęcie. Antek dowiedział się jednak o tym zawieszeniu wcześniej, więc zrezygnował z przyjazdu. Był za to Misiewicz, który wprawdzie też nie biegł wtedy w adidasach, ale że był poza podium (siódmy – 2:16:57), więc firma o nim nie wspomniała. Bardzo mu to było na rękę, gdyż zamierzał w Dębnie walczyć po raz drugi o swoją olimpijską szansę.

Ostro postawione warunki przez PZLA spowodowały, że i Kopijasz, i Lupa, jeśli marzyli o igrzyskach, musieli stanąć na starcie, by w krajowej rywalizacji udowodnić swoją wyższość nad innymi. Tymczasem mnie i Niemczaka zakaz startu zawieszał w próżni – niczego nie mogliśmy być pewni. Zwłaszcza, że wiadomym było, iż jeśli mistrz Polski uzyska wynik poniżej 2:13, ma on pewne miejsce w samolocie do Los Angeles. A co będzie, jeśli dwóch albo wszyscy medaliści uzyskają wyniki poniżej 2:13? Głowa bolała od kalkulacji. Ideałem dla mnie było, gdyby mistrz Polski nie uzyskał minimum. Cóż, mogłem tylko przypatrywać się walce i czekać na rozwój sytuacji. Jak się okazało, nerwówka trwała nie tylko do czasu, aż medaliści znajdą się na mecie…

Pogoda sprzyjała, była niemal idealna – chłodno i prawie bezwietrznie. Gdańszczanin Wojtek Ratkowski, podopieczny trenera Henryka Tokarskiego, nie był zaliczany do grona faworytów. Jego ubiegłoroczny rekord życiowy 2:17:21 plasował go na 14. miejscu w polskim rankingu, a to – na zdrowy rozum – nie dawało mu większych szans na odegranie istotnej roli w rywalizacji o medale, a już tym bardziej o olimpijski paszport. Świadomy tego Ratkowski zaczął bardzo ostrożnie. Po wystrzale startera odpuścił grupę czołową (w sumie 12 zawodników, w tym dwóch Rosjan), by robić „swoje”. Gdy liderzy mijali 20 km (1:02:53) Ratkowski był ponad minutę za nimi. Na 25 km stało się jednak coś nieoczekiwanego – łatwo oderwał się od swoich kolegów i w niesamowitym stylu dogonił liderów biegu, a potem nie zwalniając ani na chwilę przemknął obok nich. A, to tylko Ratkowski – zlekceważyli jego atak „możni” tego biegu. Gdy jednak jego przewaga nad nimi po 30 km urosła do prawie minuty pojawił się strach, że Ratkowski może jednak wytrzymać aż do mety. W nerwową pogoń ruszyła dwójka Pierzynka i Misiewicz. Sił zabrakło już Kowolowi, zaś i Kopijasz, i Lupa, stracili ochotę do dalszego biegu, schodząc niespodziewanie z trasy.

Na końcowych kilometrach przewaga Ratkowskiego nad goniącym go już samotnie Pierzynką malała w oczach, ale ostatecznie to Ratkowski jako pierwszy pokonał linię mety w rekordowym czasie 2:12:49. Pierzynka dobiegł 4 sekundy po nim. „Gdybym miał okulary, pewnie dogoniłbym Wojtka. Bez nich długo nie miałem z nim bezpośredniego kontaktu wzrokowego, co długo utrudniało mi pogoń” – oświadczył za metą Pierzynka. „Do ostatnich metrów kontrolowałem bieg. Gdyby była taka potrzeba, miałem jeszcze siły, by utrzymać przewagę” – ripostował mistrz Ratkowski.

Dębno 1984I Ratkowski, i Pierzynka, uzyskali minimum olimpijskie! Od nadmiaru głowa nie boli? Po biegu w Dębnie w PZLA nie było nikogo, kogo by nie rozbolała. Sześciu polskich maratończyków uzyskało minimum na Los Angeles. Dość szybko okazało się jednak, że wylot reprezentacji krajów bloku socjalistycznego stoi pod znakiem zapytania. W czerwcu wiadomo już było, że nastąpi bojkot igrzysk, a zamiast w Los Angeles polska reprezentacja wystartuje w naprędce zorganizowanych w Moskwie (mężczyźni) i Pradze (kobiety) „Zawodach Przyjaźni”. W składzie reprezentacji polskiego maratonu znalazł się mistrz Polski Wojtek Ratkowski oraz zwycięzcy z Wiednia – Antek Niemczak i ja. W Moskwie zająłem czwarte miejsce (2:13:23), Niemczak był 11. (2:20:06), a Wojtek Ratkowski po półmetku zszedł z trasy.

A zamykając sprawę wyposażenia – podczas tych „olimpijskich” Zawodów Przyjaźni, za zgodą szefa wyszkolenia PZLA Marka Łuczyńskiego, biegłem w zaklejonych plastrami butach TIGERA, gdyż nawet na tę imprezę startówek adidasa nie dostałem! Jacek Wszoła, który miał już wcześniej podobne kłopoty, oceniał z Łuczyńskim, czy dobrze je okleiłem – he, he!

ranking 1984

 

ZDJĘCIA: Ranking 1984

42195m i pełnia życia – Kamil Cierniak

Nigdy nie biegłem maratonu. Nigdy nie biegłem na sto metrów. Ani nawet na metr. Gdybym brał udział w zawodach sprinterskich ze ślimakiem, mój rywal odniósłby spektakularne zwycięstwo, bo prędzej czy później dotarłby o własnych siłach do mety.. Ja nie.

Nie mam zatem pojęcia jakie zmęczenie towarzyszy maratończykom. Wiem jednak jakie towarzyszy często w życiu – najważniejszych „zawodach”, jak je określił św. Paweł Apostoł. Podobnie jest w maratonie, tu także musimy mierzyć się z wyczerpaniem fizycznym, psychicznym, duchowym, z własnymi słabościami, a także przeszkodami od nas mniej czy bardziej niezależnymi. I tu muszę zauważyć jedną przewagę jaką nad życiem ma bieg – nawet ten na 42 kilometry: tutaj mamy konkretny cel. Trudny, ale precyzyjnie zdefiniowany. Wiadomo, że jest daleko. Wiadomo, że będzie tak trudno, iż po finiszu przyjdzie może zwymiotować z wysiłku. Wiadomo też co trzeba robić i jak próbować rozłożyć siły. Coś  w i a d o m o.

Na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki – jak zauważył Benjamin  Franklin. Faktycznie w życiu często nie mamy zbyt wielu pewników, choć uważam, że coś by się jeszcze  znalazło. Owszem, także sami stawiamy sobie jakieś mniej lub bardziej ambitne cele i to pewnie dobrze. Jakże jednak często wątpimy czy są właściwe! Mało tego – czasem nawet po ich osiągnięciu czujemy rozczarowanie, niedosyt. Nie wspominając już o tym, że nigdy nie mamy zupełnej pewności co będzie jutro. I czy w ogóle będzie jutro. No właśnie, a co to będzie jak go nie będzie? Co kiedy przeminą wszystkie jutra naszego życia? Co po-jutrze? Wielu z nas ma Wiarę. Ale zwykle słabą. Chyba tylko jakaś grupa, garstka mistyków i może jeszcze innych miała Wiarę tak silną, że  rzeczywiście graniczyła z wiedzą. Życie jest czasem trochę jak bieżnia elektryczna – biegniemy, biegniemy, a wydaje nam się, że stoimy w miejscu i nie wiemy czy biegniemy w dobrym kierunku, bo to, czego pragniemy, ciągle się nie chce przybliżyć. Ale ta bieżnia to przecież także i trening, co maratończycy wiedzą najlepiej.

Mam takie przekonanie, że maraton – po odpowiednim treningu – może przebiec (prawe) każdy. Podobnie jest w życiu, więc … warto żyć jego pełnią. Kamil Cierniak


Kamil Cierniak, 23 lata, jest studentem kierunku politologii na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz filozofii na Uniwersytecie Papieskim JPII w Krakowie. Choruje na zanik mięśni. Jego pasją jest film. Podczas pielgrzymki maltańskiej do Lourdes nakręcił reportaż, który wyemitowała TVP. / foto tytułowe Paulina Guzik /

http://www.radiokrakow.pl/wiadomosci/krakow/krakowski-student-pokazuje-ze-zanik-miesni-to-nie-wyrok-przygotowal-reportaz-o-zakonie-maltanskim/

Test Jurka na 10km i pytanie o: Marathon UNDER 2h

ostatni dzień roku przed południem – jedni u fryzjera, niektórzy biegają, jeszcze inni w supersamie w kolejce po „ciężary” .., w różny sposób czekaliśmy na zakończenie 16 roku. Jurek Skarżyński wystartował w zawodach sylwestrowych w Brzozie k. Bydgoszczy na 10km i tak skomentował swój wystep: plan prawie wykonany – miało być <40:00, wyszło 40:14. Jest dobrze…  To cenne informacje dla uczestników naszego konkursu, który polega na typowaniu wyników poszczególnych biegaczy 🙂 Łatwo nie jest, ale zabawa na tym polega, że  pomagając uczymy się tej dyscypliny i jeszcze możemy poczuć emocje w konkursie z nagrodami, w końcu – kto nie lubi wygrywać ? -:)  …

W konkursie założyliśmy, że czas referencyjny dla Jurka w maratonie wynosi 3:15 (3 godziny i 15 minut), a to oznacza, że pierwsze 10km musi pokonać w około 46 minut, na 20km powinien pojawić się w czasie 1:33 (1 godzina 33 minuty), półmaraton 1:38:30 … Zatem test grudniowy wygląda obiecująco.

A tak wyglądał Jurek na trasie:

Jurek Skarżyński Sylwestrowy Bieg na 10km w Brzozie – 31 grudnia 2016 r. czas 40:14. Źródło Facebook Jurek Skarżyński

Tu na zdjęciu z Ryszardem Marczakiem doskonałym polskim maratończykiem, 2 krotnym złotym medalistą Mistrzostw Polski (w 1978 i 1981) oraz czterokrotnym wicemistrzem (1976, 1977, 1979 i 1980) z rekordem życiowym 2:12:44.

Ryszard Marczak z Jurkiem Skarżyńskim 31 grudnia 2016 r.

Dzięki uprzejmości redakcji MaratonyPolskie.pl możemy wykorzystać krótki wywiad z Jurkiem, który przeprowadzony został tuż za metą … Znajduje się tam ciekawa opinia nt. szans światowego programu: MARATHON UNDER 2H. Niektórzy uważają, że jeszcze się nie urodził człowiek, który pobiegnie maraton poniżej 2 godzin, a co uważa Jurek – posłuchajcie … , a przy okazji – po takim biegu słowa bym nie wykrztusił … Tomek Tarnowski

 

Bieganie wpływa na mózg – The New York Times

Brzmi banalnie? W kontekście tego o czym pisałem w listopadzie – tj., że bieganie silnie utlenienia organizm, w tym mózgu, tytuł nie wnosi niczego nowego. Znacznie lepiej brzmi tytuł z The New York Times:  Running as the Thinking Person’s Sport”. Nieprawdaż?

http://www.nytimes.com/2016/12/14/well/move/running-as-the-thinking-persons-sport.html?emc=eta1&_r=0

Otrzymałem ten artykuł przed świętami w ramach prezentu i od razu lepiej się poczułem, a dodatkowo pomyślałem, że w okresie robienia noworocznych postanowień i Wam może się przydać.  Autor przywołuje takie przykłady, jak gra na instrumentach, która wymaga doskonalenia różnych umiejętności motorycznych, pamięci, planowania oraz innych funkcji mózgu. Naukowcy dostrzegają tendencję, że wybitni muzycy posiadają większą koordynację między różnymi obszarami mózgu, niż my średni – melomani. Podobnie gimnastycy, tenisiści stołowi, badmintoniści mają lepszą koordynację mózgowo – ruchową, skupienie, planowanie, ect.. co jest do przewidzenia. Natomiast bieganie nie wzbudzało zainteresowania badaczy – ot, naturalna umiejętność, którą nabywamy jako dzieci, i która raczej nie rodzi w nas geniuszu. A jednak, przeprowadzone ostatnio badania na Uniwersytecie Arizona pozwalają poczuć się lepiej milionom deptaczy asfaltu. Naukowcy zauważyli większą aktywność mózgu biegaczy (w stosunku do osób o siedzącym trybie życia) w obszarach odpowiadających za zapamiętywanie, wielozadaniowość, skupienie, podejmowania decyzji i przetwarzanie obrazów, oraz pracę sensoryczną – to koordynacja wszystkich bodźców dostarczanych przez zmysły, wygenerowanie jednej decyzji i reakcji. Brzmi przynajmniej jak uzasadnienie nominacji do Nagrody Nobla! Autor artykułu, przedłuża dobrą perspektywę w czasie, przywołując tezę, że w jesieni życia, będziemy – my biegacze – … jak nowi. Spoglądam, bardziej czule na naszą AKCJĘ i własne obłocone buty.

Rok temu, w związku z akcją „Pomoc za Ultramaraton”, popełniłem wpis pt. „dzięki bieganiu zaczęliśmy myśleć”,  gdzie snułem opowieść, jak dzięki rozwojowi ścięgna Achillesa zaczęliśmy biegać i dalej, stosując technikę polowania poprzez ‘zabiegnie na śmierć’ zdobywaliśmy białko, co rozwinęło nasz mózg… Rozsądna teoria, tym bardziej, że natural-born-runners żyją do dzisiaj na świecie i nadal tak polują. Inna, i niewykluczająca się teoria mówi, że trochę wcześniej (jakieś 2 mln lat temu) byliśmy  słabi i płochliwi, więc do mięsnej uczty nie byliśmy dopuszczani przez drapieżniki i padlinożerców. Dopiero gdy jadalnia była pusta, a kości gołe nasz przodek ostrymi kamieniami rozłupywał je i wyjadał … szpik.

Teraz  coś dla dzielących teorię Churchill’a : “No sports, just whisky and cigars.” Szpik wołowy pod wódeczkę – danie wprost idealne, doceniane do dzisiaj przez sybarytów … a dawniej przez małego Homo Habilis. Szpik jest bombą energetyczno – witaminową, to tu, w kościach długich tworzą się czerwone ciałka krwi, szpik jest źródłem łatwo przyswajalnego żelaza. Wywar z kości to źródło kolagenu regenerującego kości i ścięgna, .. wygładzającego cerę też! No dość, bo zaraz zdryfuję w bieganie, a trudno nie jest gdyż są to właśnie substancje, których każdy biegacz poszukuje.

Główny artykuł z NYT, podesłał mi Jan – Roman Potocki, wierny kibic i darczyńca poprzednich akcji. Co ciekawe, parę lat temu porwał się na trudny projekt jakim jest reaktywacja staropolskiego trunku rodziny Potockich. Co prawda takie napoje teraz nie są mi w głowie, ale na butelkę mogę popatrzeć – jest wyjątkowo ładna. http://www.potockivodka.com/homepage.html

No to jeszcze jedna informacja przedsylwestrowa – ponoć w Warszawie serwują taki klasyczny zestaw w Butcher & Wine http://www.butcheryandwine.pl

Oby rok 2017 był lepszy.

Tomek Tarnowski

Im silniejsi tym słabsi

Wytrenowany zawodowiec jest jak maszyna, przeciętny amator nie może się z nim równać. Wytrzymałość na obciążenia treningowe i szybkość regeneracji jest nieporównywalna. Jednak słabością wytrenowanych, czynnych zawodników jest to, że ich organizmy znajdują się „na granicy” równowagi.  Wystarczy, że któryś z kluczowych czynników gwałtownie się zmieni i może być różnie. Zmiana klimatu, diety, zamieszanie w treningu, potrafią zdestabilizować całą maszynę, która jest poskręcana na 100% i to bez marginesu tolerancji. Niżej wpis Przemka Miarczyńskiego, nt. jego przygotowań, który odpowiednio zatytułowałem. Tomek


Kilka tygodni temu rozpocząłem przygotowania do naszej akcji i swojego kwietniowego debiutu na dystansie maratonu. Na początku wszystko szło jak należy. Mimo lekko bolących nóg udawało mi się realizować założony plan przebiegając, dość regularnie, około 70 km tygodniowo. Schody zaczęły się kiedy wyjechałem na zgrupowanie treningowe, na którym pracowałem jako trener. Po 10 dniach, we Francji, próbach wplatania swoich treningów w zajęcia z zawodnikami, wróciłem do Polski. Już w trakcie podróży do Sopotu czułem, że łapie mnie przeziębienie. Musiałem lekko odpuścić, żeby nie „rozłożyć” się na dobre. Niestety, nie wytrzymałem zbyt długo i zacząłem ostre treningi czując się lepiej po kilku dniach wolnych od biegania. Po tygodniu mocniejszego biegania okazało się, że nie jestem jeszcze do końca zdrowy. Znowu musiałem odpuścić treningi. Nie zdążyłem się dobrze rozkręcić w domu a już zbliżał się następny wyjazd. Tym razem też jako trener poleciałem na tydzień na Teneryfę. Tam warunki do biegania są oczywiście świetne.

PONT Teneryfa – obóz kadry – trening na wysokości buduje wydolność – 2016

Lepsze są jednak do uprawiania windsurfingu oraz jazdy na rowerze i na tych dyscyplinach się głównie skoncentrowaliśmy wspólnie z zawodnikami kadry.

PONT Teneryfa – obóz kadry – peleton windsurfingowców 2016

Wyjazd treningowo był bardzo udany ale jak na przygotowania do maratonu biegania niestety znowu było za mało. Nie wiem czy po powrocie do domu uda mi się nadrobić stracone kilometry, ale nie ma wątpliwości, że od jutra wracam do realizacji założonego planu biegowego.   Przemek Miarczyński


Na głównej stronie, po lewej, znajduje się sekcja „najnowsze wpisy” – nad kalendarzem… wchodząc tą drogą na konkretny wpis pokażą się Wam  przyciski ‘like/share’ – zatem jeśli tekst się spodobał możecie go zalajkować, albo udostępnić… Pod tekstami jest też sekcja do komentarzy – śmiało! Tomek

 

 

Życzenia na święta Bożego Narodzenia

życzenia Prezydenta Związku Polskich Kawalerów Maltańskich.

obraz: 1892 r. Jacek Malczewski „Wigilia na Syberii”.

Z okazji Bożego Narodzenia – życzę wszystkim radosnych, rodzinnych świąt, a na kolejny nadchodzący rok, nowych, dobrych doświadczeń i pozytywnych emocji. Uczestnikom akcji             BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ,       wytrwałości w dążeniu do mety.

Święta Bożego Narodzenia w polskiej tradycji, są szczególnym, rodzinnym i radosnym czasem. Jednak nie zawsze tak było i niestety, nadal, dla wielu społecznie wykluczonych ten czas, ale również i pozostała część roku, jest trudny. Dziękuję za Opłatek Maltański, który zorganizowany, w tym roku, w 29 miastach w Polsce, pozwolił, choć na chwilę, zmienić tę smutną rzeczywistość najbardziej potrzebujących.

Dziękuję w imieniu Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, Fundacji Maltańskich oraz ich podopiecznych, za organizację, za wsparcie sponsorów, darczyńców, wysiłek uczestników akcji sportowo – charytatywnej. Dzięki zebranym środkom uda nam się ratować kolejne życie w maltańskim szpitalu, a podczas obozów integracyjnych, przyjąć więcej tych osób, „które marzą by chodzi”.

Wspaniałe postacie życia artystycznego, sportowego i publicznego, poświęcają bardzo dużo swojego czasu, wysiłku, a do tego dzielą się swoimi wrażeniami i przemyśleniami tak, aby wszyscy mogli być współuczestnikami tego projektu. Wykorzystują swoją popularność i talenty, aby pomóc słabszym, robią to bezinteresownie  – to właśnie jest rycerska postawa, za którą jeszcze raz dziękuję.   

Zapraszam wszystkich do włączenia się w ten projektu. Tak jak poprzednio, swój „bilet” zarezerwowałem i jestem obecny na widowni. 

Dla zainteresowanych przekazuję, grudniowe wydanie Krzyża Maltańskiego, które opisuje aktywności maltańskie z ostatniego czasu, w tym artykuł o akcji BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ.

Krzyż Maltański XII2016

http://www.youblisher.com/p/1651299-Krzyz-Maltanski-2-12-2016/

 Aleksander Tarnowski

Prezydent Związku Polskich Kawalerów Maltańskich   

 

 

maraton – trudne lata 80 – dobre wyniki

tekst Jerzy Skarżyński:

Dębno 1980

Gdy w 1977 roku zaczynałem swoją wyczynową przygodę z bieganiem, maraton był dla mnie dystansem z innej bajki.. Startowałem przeważnie na dystansach średnich – od 800 m do 3 km (przeważnie na 1500 m), z rzadka tylko próbując swoich sił na piątkę. Pierwszą dyszkę na bieżni pobiegłem dopiero w trzecim roku treningów! Gdy w czerwcu 1979 roku na piątkę nabiegałem 14:25,7, założyłem że – za 2 tygodnie – w debiutanckiej dyszce powalczę o złamanie 30 minut. Zabrakło mi niewiele, bo uzyskałem 30:03,7. Nie byłem jednak załamany, gdyż w klubie mało kto wierzył, że wrócę do Szczecina (z Zabrza) z takim rekordem życiowym.

Maratończykami byli wtedy przeważnie tylko ci pasjonaci biegania, którzy nie mogli liczyć na sukcesy na miarę ambicji na dystansach stadionowych. W maratonie mogli realizować swoje marzenia, zwłaszcza że była to konkurencja owiana mitem „nadludzkiego wysiłku”. Ówczesną czołówkę stanowili przeważnie długodystansowcy nie mający szans na olimpijskie minima na bieżni – swoich szans szukali właśnie w maratonie. W Montrealu (1976) reprezentowali nas rekordzista Polski Jerzy Gros (2:13:05) i Kazimierz Orzeł. Gros był dobry, ale wyniki z bieżni były zbyt słabe, by marzyć o reprezentacyjnych szlifach. Za to Orzeł bezbłędnie trafił ze swoimi predyspozycjami. 10 000 m nie pobiegł nigdy poniżej 30 minut, co jest dla długasów ledwie barierą przyzwoitości, ale że miał sakramencką wytrzymałość, w maratonie nie miał sobie równych. Wywalczył w Dębnie dwa tytuły mistrzowskie (1976 i 1977), a jego wyniki 2:13:19 i 2:13:44 nawet dzisiaj – po czterdziestu latach – są niemal gwarancją miejsca na podium!

Pierwszy raz pojechałem do Dębna 27 kwietnia 1980 roku. Nie, nie biegałem – wspierałem trenującego często ze mną w Szczecinie, ale specjalizującego się w maratonie, Zbyszka Białego. Przy okazji stałem się świadkiem pasjonującego pojedynku o olimpijskie paszporty do Moskwy pomiędzy mistrzami Polski w maratonie Ryśkiem Marczakiem (1978) i Zbyszkiem Pierzynką (1979) oraz maratońskim debiutantem Andrzejem Sajkowskim. Ach, cóż to były za emocje! Po pasjonującym finiszu wygrał Pierzynka (2:13:30) przed Marczakiem (2:13:35), ale Sajkowski (2:13:38), który prowadził samotnie przez dużą część dystansu, został wyprzedzony zaledwie kilkaset metrów przed linią mety! Pierzynce drogę do igrzysk blokowali mocniejsi wtedy od niego na bieżni Kowol i Kopijasz, ale swoją szansę wykorzystał bezbłędnie w maratonie, ciesząc się wraz z dwoma pokonanymi przeciwnikami z olimpijskich nominacji. A ani Kowol, ani Kopijasz ostatecznie tego zaszczytu nie dostąpili. Zbyszek Biały też był zadowolony – poprawił swój rekord życiowy o 4 minuty na 2:25:37.

Po udanym dla maratończyków sezonie 1978 (50. wynik w Polsce 2:29:56) sezon 1980 był trochę lepszy. 50. w rankingu bydgoszczanin Ryszard Tomys miał 2:29:08. Ta mało jeszcze wtedy popularna konkurencja, nazywana przez wielu „konkurencją dla człapaków”, powoli wychodziła z cienia. Swoje „złote lata” święcić będzie w 8. dekadzie XX wieku.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za niecałe 4 miesiące i ja będę debiutował na królewskim dystansie. Zaplanował to mój ówczesny trener Jurek Adamski. I stało się – 14 września 1980 roku przy stadionie X-lecia, pośród ponad 2 tysięcy zapaleńców, stanąłem na starcie II Maratonu Pokoju, by zgodnie z jego wytycznymi „zaliczyć” ten bieg. „Spokojnie, bez szaleństw, wystarczy że nabiegasz 2:40” – uspokajał mnie tuż przed wystrzałem startera. Ruszyłem więc baaardzo spokojnie, dając się nieść tłumowi, a nie – jak to miałem w zwyczaju – pilnując czołówki. Tyle, że po 15 kilometrach tego nudnego dla mnie „truchtania” po 3:35-3:40/km nie wytrzymałem – postanowiłem… dogonić liderów, którzy mieli wtedy nade mną ok. 500 metrów przewagi. Po półmetku biegłem już razem z nimi. Czułem się mocny, gdyż miesiąc wcześniej nabiegałem na 10 000 m życiówkę 29:46,6. Gdy na 30 km zaatakował Jurek Gros, nie zawahałem się nawet przez chwilę – natychmiast poderwałem się razem z nim. Szybko zgubiliśmy trójkę kolegów. Wtedy samochodem podjechał do mnie trener i krzycząc kazał mi… zwolnić, poczekać na grupkę z tyłu. „Co ty wyprawiasz! – to Jurek Gros, olimpijczyk, rekordzista Polski. Nie dasz rady, zwolnij i biegnij z Ryśkiem (Całką – klubowym kolegą)”. Cóż ja debiutant mogłem zrobić – posłusznie zwolniłem. Ostatecznie Gros wygrał w 2:22:12, a ja byłem drugi z wynikiem 2:22:29, a Całka trzeci w 2:22:37. Co by było, gdybym nie posłuchał trenera? – nigdy się tego nie dowiem.

Warszawa, 14.09.1980 Od lewej: Rysiek Całka, Jerzy Skarżyński, Jerzy Gros, Janusz Wąsowski i Tadeusz Rutkowski na 25. kilometrze II Maratonu Pokoju

Ten bieg okazał się kamieniem milowym w mojej karierze, gdyż w 1981 roku wprowadzono system stypendialny i właśnie dzięki temu przypadkowemu startowi wypełniłem potrzebne kryteria – miałem wynik z poziomu I klasy sportowej. Zostałem… zawodowym biegaczem. Moja sportowa droga mogła prowadzić już tylko do Dębna, gdzie od lat rozgrywano mistrzostwa Polski w maratonie. Ale do tego startu musiałem się jeszcze solidnie przygotowywać. Mocno przebudowałem wtedy swoje plany przygotowań, by podołać wyczynowym wymaganiom maratończyka.

W 1981 roku wystartowałem w III Maratonie Pokoju, ale tylko po to, by zdobyć „otrzaskanie” w maratońskim peletonie. Założeniem było biec z czołówką tak długo, jak tylko dam radę, a potem spokojnie, bez wyrzutów do siebie, zejść z trasy, co nastąpiło po przebiegnięciu 25 km. To była cenna lekcja. Z nowymi doświadczeniami treningowymi i z nowym rekordem życiowym na dystansie 10 000 m (29:35,4) rozpocząłem przygotowania do sezonu 1982.

Ranking 1980 – 1
Ranking 1980-2

Dębno 1982

Był 25 kwietnia 1982 roku – zaledwie cztery miesiące od wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, ale i kartkowego systemu przydziału wielu produktów, w tym mięsa. „W czasach, kiedy na dorosłego człowieka przypada racja miesięczna dwóch i pół kilograma mięsa lub jego przetworów, bieganie maratonu uznać by można za lekkomyślność. Ponad 140 osób myśli jednak inaczej, bowiem tylu zawodników zjechało w tym roku do Dębna, aby walczyć o tytuł mistrza Polski. Organizatorzy byli tym mile zaskoczeni – bali się, że impreza, której patronują od siedemnastu lat, okaże się tym razem smutnym widowiskiem. Wiadomo przecież, że ludzie mają mnóstwo kłopotów, lękają się trudności komunikacyjnych i niechętnie oddalają się od domów” – pisał w „Lekkoatletyce” w swojej relacji w z biegu Jacek Żemantowski. Relacja miała jednak obiecujący tytuł „Maraton nadziei”. Bieg ukończyło 102 biegaczy, z których aż piętnastu złamało 2:20, zaś 34. na mecie, zielonogórzanin Józef Suszyński, uzyskał czas 2:29:22! I dzisiaj zrobiło by to duże wrażenie, prawda? Nadzieja, której iskra zapaliła się wtedy w sercu redaktora Żemantowskiego, nie okazała się na szczęście „matką głupich”. Ale po kolei…

Przyjechałem do Dębna z wiarą, że stać mnie na wynik klasy mistrzowskiej krajowej (2:18:00), który gwarantował przedłużenie stypendium. W ten sposób myślało też wielu moich kolegów, którzy dobre wyniki na długich dystansach chcieli zamienić na dobry wynik w maratonie, bo gwarantowało to nie tylko stypendium, ale i lukratywne zaproszenia z całego świata, które napływały do PZLA. Jako zodiakalny Koziorożec byłem jednak ostrożny – nie zamierzałem biec z faworytami walczącymi o medale, chciałem zacząć spokojniej – biec w drugiej grupie.

Tak jak przypuszczałem zaraz po starcie do przodu wysforowała się siódemka chętnych do medali. Nie dałem się sprowokować i konsekwentnie realizowałem swój plan taktyczny. Do 30. kilometra niemal cały czas przewodziłem kilkunastoosobowej grupie, która biegła w pełnym składzie prawie do 30. kilometra. Kolejne piątki pokonaliśmy w 16:04; 15:54; 16:32; 16:00; 15:37 i 16:23. Wtedy złapał mnie kryzys. Mówi się, że „maraton zacina się po trzydziestce” i u mnie właśnie wtedy coś się zacięło. Na tyle mocno, że chciałem… zejść z trasy. Na moje szczęście akurat w tym miejscu przy trasie stał mój kolega, który zaczął mnie „namawiać” do kontynuowania biegu. „Dasz radę, nie poddawaj się, kryzys minie!” krzyczał mi do ucha truchtając obok mnie. Pomogło! Odzyskałem wiarę, że jeszcze nie przegrałem. Piątkę pomiędzy 30. i 35. kilometrem pokonałem wprawdzie w ledwie 16:58, ale znów byłem w grze, doganiając nawet „moją” grupę. Po 35. kilometrze do ataku ruszyli Heniu Lupa i Rysiek Małecki. To oni (ale biegnący w „mojej” grupie najmłodszy z nas Jacek Konieczny) zrobili na redaktorze Żemantowskim niesamowite wrażenie, stając się w jego oczach nadzieją na lepsze jutro polskiego maratonu. Ja też przyśpieszyłem, ale oni wyraźnie mi uciekali, mimo faktu że kolejne 5 km pokonałem w 15:51.

Dębno, 27.04.1982 Jerzy Skarżyński (93) na prowadzeniu grupy pościgowej

Bieg wygrał Rysiek Kopijasz (2:14:49), przed Heniem Nogalą (2:15:00) i Józkiem Stefanowskim (2:15:02), ale czwarty Józek Mitka (2:15:09) ledwie się wybronił przed ostro finiszującym Lupą (2:15:11). Kolejne miejsca zajęli 6. Małecki (2:15:37), 7. Sajkowski (2:15:41) i 8. Misiewicz (2:15:54).

Ja dobiegłem ostatecznie na dziewiątym miejscu w czasie 2:16:29, co nie tylko przedłużyło moje stypendium, ale przede wszystkim zaowocowało powołaniem na wymarzony obóz kadry narodowej do Szklarskiej Poręby. Mogłem tam podpatrywać na treningach najlepszych polskich maratończyków. I dopiero wtedy wszystko się zaczęło.

Dębno, 27.04.1982 Jerzy Skarżyński (93)
Ranking 1982

Cdn…

Biegowe remanenty – będę prawie dwa razy starszy!

Już we wrześniu z rozpędu wypaplałem, że planuję powrót na maratońskie trasy – zaraz po tym, gdy zaproponowano mi zastąpienie Wojtka Ratkowskiego w projekcie „BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ – Powrót Mistrza”. Wojtek, mistrz Polski w maratonie w 1984 roku, w nawale zajęć, po objęciu funkcji Dziekana Wydziału Turystyki i Rekreacji AWFiS w Gdańsku, nie miał szans podołać maratońskim wymaganiom projektu i zaproponował, bym to ja go zastąpił. Cóż, z miłą chęcią towarzyszyłbym Wojtkowi na dębnowskiej trasie, ale nasze role się odwróciły i mam tylko nadzieję, że w kwietniu będzie mi towarzyszył choćby na części maratońskiego dystansu.

Powrót to będzie faktycznie niesamowity. Ostatni swój wyczynowy maraton pokonywałem wprawdzie w Paryżu wiosną 1992 roku, ale że zszedłem wtedy na 30 kilometrze, więc ostatnim ukończonym jest ten z Echternach w Luksemburgu w październiku 1991 roku. Jak by nie liczyć październik 1991 roku od kwietnia 2017 dzieli prawie 26 lat, czyli ponad… ćwierć wieku!

Dębno 1985 r – Waldek Szaniawski, Wojtek Ratkowski, Jurek Skarzyński i trener Henryk Tokarski – arch. JS

A w Dębnie – będącym za naszych czasów stolicą polskiego maratonu – po raz ostatni biegłem w olimpijskim sezonie 1988, więc mój powrót tam w roli zawodnika dzieli aż 29 lat! Wtedy miałem lat 32, teraz wystartuję tam już jako 61-latek – będę prawie dwa razy starszy! Sam jestem zaskoczony, że minęło tyle czasu, bo wydaje mi się, że biegłem tam „wczoraj” – he, he.

MP w maratonie, Dębno 1988 r. 1. m. Wiktor Sawicki – 2:12:26; 2 m. Jerzy Skarżyński – 2:12:56; 3. m. Tadeusz Ławicki – 2:13:20 arch. JS

Dlaczego niepotrzebnie wyszedłem przed szereg i powiedziałem o tym projekcie już we wrześniu? Bo jako były zawodnik, a teraz trener i autor poradników dla biegaczy, jak mało kto zdaję sobie sprawę z ciężaru gatunkowego czekającego mnie wyzwania. Planu przygotowań nie można bowiem rozpocząć bez zrobienia różnego rodzaju bilansów! Badań i ocen medycznych potrzebuje każdy biegacz, ale jeśli celem jest maraton, wtedy ostrożność musi być w dwójnasób wyostrzona. Do tego… mam już przecież sześć dych na karku 😉

Zacząłem od regeneracji po sezonie 2016. Nie był wyczerpujący, ale przecież 37:36 na 10 km, a zwłaszcza 1:22:26 w półmaratonie to u 60-latka wyniki czołówki europejskiej. Zdecydowałem, by poddać się serii zabiegów okładów borowinowych W październiku dojeżdżałem prawie codziennie do Kamienia Pomorskiego, który jako uzdrowisko słynie ze znakomitej jakości borowin. 20 minut zabieg – 200 km jazdy samochodem, ale warto było, bo moje mięśnie i stawy się tego domagały. W międzyczasie zrobiłem badania podstawowe krwi i moczu, badając też poziom najważniejszych minerałów (wapń, potas, magnez) i żelaza, a także PSA, bo to istotny wskaźnik naszej antyrakowej ochrony. Wyniki były bez zarzutu.

Badanie urologiczne wykazało, że z prostatą też nie ma problemów. Z lekkim niepokojem czekałem na ocenę przeglądu ortopedycznego (USG kolan i RTG stawów biodrowych). Lekarz, znający moją wyczynową przeszłość (w ciągu 45 lat prawie 180 tys. przebiegniętych kilometrów, w tym w dużej części po szosie) był niemal zaskoczony. Spodziewał się ortopedycznej masakry, a okazało się, że zmiany zwyrodnieniowe są łagodniejsze, niż można się było spodziewać. „Uratowało cię to, że zawsze ważyłeś poniżej 70 kg” – ocenił. „Ci z nadwagą mieli by już niektóre stawy do wymiany, albo przynajmniej do solidnej rekonstrukcji” – dodał. Zapalił mi zielone światło do treningów, ale „przepisał” wizytę u fizjoterapeuty, który poinstruował mnie, jakimi ćwiczeniami (rozciągającymi i wzmacniającymi) muszę chronić mój prawy staw biodrowy.

Później była wizyta u podologa,. Przy pomocy specjalistycznych narzędzi sprawdził moje stopy, a ściślej całość układu ruchu. Trochę krótsza prawa noga wymaga większego wsparcia, więc bieganie z indywidualnie zaprojektowaną wkładką w prawym bucie było, jest i będzie koniecznością.

Pod koniec listopada byłem na… kolonoskopii, czyli endoskopowym zabiegu badania stanu jelita grubego, będącego – zwłaszcza u ludzi po 50-ce – przyczyną kłopotów rakowych. Wcześnie wykryty daje duże szanse na całkowite wyleczenie – byle to zauważyć. Po raz pierwszy robiłem to badanie jako 50-latek, ale dekada szybko minęła i trzeba było je powtórzyć. Wynik znów był idealny – mam się zgłosić za kolejne 10 lat. Co by jednak było, gdyby wykryto jakieś niebezpieczne zmiany i niezbędną okazała się operacja? Z „Powrotu Mistrza” nic by nie było! A ja we wrześniu paplałem, że wystartuję w Dębnie na maratońskiej trasie! Duuużo za wcześnie.

Co to wszystko oznacza? Że dopiero teraz – na początku grudnia – mogę oficjalnie powiedzieć, że 2 KWIETNIA 2017 ROKU, po 29 latach, ZNÓW WYSTARTUJĘ W DĘBNIE! Przygotowania zacząłem oczywiście na początku listopada, ale teraz wiem, że mogę je bezpiecznie dla siebie kontynuować.

Do zobaczenia -:) Jurek Skarżyński  Cdn…


Jak wiemy, z comeback’iem  Jurka wiąże się akcja charytatywna i konkurs z nagrodami  – obstaw wynik Jurka i innych biegaczy na mecie, docelowo będzie ich ok. 8 może 10. To bardzo motywuje zawodników a środki trafią do tych, którzy marzą by chodzić.  Więcej informacji w zakładce KONKURS http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/  

Tomek

Paweł Januszewski – 400 m ppł

Za tobą 330m i tylko 70m do mety, ale to wieczność. Czujesz, że ‘odcina prąd’, stawiasz coraz krótsze kroki i walczysz, by nogi doganiały pochylone ciało … zostały jeszcze dwa płotki, masz wrażenie, że są coraz wyższe, nie możesz skakać, nadal miękko i płasko – ale to nierealne … Noga atakująca przechodzi muskając drewnianą twardą krawędź, zakroczna niestety, nie pomaga i z całą siłą uderza wewnętrzną kostką przecierając już i tak odsłoniętą kość. Tracisz równowagę i walczysz, by wrócić do linii biegu. To samo zdarzy się za 15 a może 16 kroków. Przestajesz czuć ból, ciało biegnie bez twojej świadomej współpracy, za metą padasz, odpływasz w niebyt, serce gwałtownie zawraca z poziomu 220 uderzeń/minutę.

Ikoną 400m przez płotki (91,4cm x 10) – niezwykle trudnej konkurencji jest Edwin Moses. Przez 10 lat niepokonany, wyśrubował rekord świata do 47,02 s., (aktualnie to drugi wynik po Kevinie Youngu 46,78s). To co wyjątkowe a niezauważalne dla mniej zorientowanych, Moses biegał cały dystans na 13 kroków (między 10cioma płotkami), co dla innych zawodników było, i jest, poza zasięgiem możliwości.

W Polsce doskonale pamiętamy dwa nazwiska biegaczy na 400m ppł – Pawła Januszewskiego, Mistrza Europy z Budapesztu (1998), który sprowadził rekord kraju do 48,17 sek., później jeszcze raz stawał na podium ME w Monachium (2002) oraz jego następcę i aktualnego rekordzistę Polski (48,12 sek.) – Marka Plawgo.

Głos Pawła Januszewskiego towarzyszy nam często w radiowej „trójce”, w czwartkowej audycji biegowej „biegam bo lubię” gdzie z Krzysztofem Łoniewskim systematycznie wciągają nas w świat biegania. Jako Ambasador programu biegowego PKO Banku Polskiego pn. „Biegajmy razem” dołącza do projektu BIEGNĘ DLA TYCH, KTÓRZY MARZĄ BY CHODZIĆ i 2 kwietnia 17 r. w Dębnie pobiegnie z nami maraton, po raz drugi w życiu.  Wielkie dzięki!

Sportowe doświadczenie połączone z  wiedzą Pawła nt. biegania pewnie pozwalają na wynik lepszy niż deklarowane 4:33, choć zawodowiec tej klasy zdaje sobie sprawę, ile czasu może poświęcić na trening. Trzymamy kciuki, wpisujemy Pawła Januszewskiego na naszą tablicę konkursową i zapraszamy do obstawiania wyniku jaki osiągnie na mecie. Póki co, 4:33 jest czasem wzorcowym Pawła. Was zapraszam do prognozowania wyniku – reguły zabawy znajdują się w zakładce KONKURS http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/  tam znajdziecie również osobne zakładki dla każdego z naszych zawodników – ta lista nie jest jeszcze zamknięta -:) ! Tomek T

film – 23km opowiedziane w 30 sek.

oto 30 sekundowy, filmowy obraz z terenowego biegu na 23km. Zgodnie z planami Jurka Skarżyńskiego wycieczka biegowa ma mieć różne elementy, podbiegi, podejścia, krosy, konwersację biegową … – ma być fajnie i daleko.

[Na filmie w czerwonej bluzie – Wojtek Ratkowski.]

Film nakręcił i zmontował Paweł Tarnowski, jeden z najlepszych windsurferów na świecie. Dwa razy MŚ w kat. juniorów, dwa razy stawał na podium ME w seniorach, w 2015 wygrał. W aktualnym rankingu ISAF znajduje się na 1 miejscu http://www.sailing.org/rankings_table.php?includeref=ranking26302&rankdiscipline=2&ranktype=2&rankclass=82&rankdate=latest

Paweł wraca do zdrowia po operacji barku, więc bieganie z nami jest absolutnie w jego planach.

Przemek Miarczyński wprowadzał Pawła w świat wielkiego windsurfingu – zgrupowania, obozy, rywalizacja, Mistrzostwa Europy, Świata …cykl zawodów pucharowych na wszystkich kontynentach. Fajnie móc teraz widzieć jak ‚JUNIOR’ wspiera ‚PONTA’ na treningach biegowych, a łatwo nie jest. Przykładowy trening grudniowy Przemka mógłby wyglądać tak:

jest 8:00 rano – wstaje słońce i rysuje nasze długie cienie –

WT – krosy aktywne   – w sumie ok. 13km, w tym 4 pętle terenowe z długim podbiegiem; każda pętla szybciej, na ostatniej możesz zobaczyć swoje śniadanie w butach, wówczas trening jest solidnie wykonany (to cytat z kolegów maratończyków).  Do tego gimnastyka rozciągająca i siłowa.

ŚR – bieg 10-12km, z przebieżkami 10x100m + gimnastyka

CZW – np. powtórka z WT.,

SOB –  teren 15km, a w tym 3 mocniejsze akcenty – np. podbieg ok. 1km, lub przyspieszenie na płaskim. Średnie temp ok 5’02″/km

NIE – teren 25km wycieczka biegowa.

Wyszło max. 78km, a to … trochę mało, jeśli PONT chce myśleć o czasie wzorcowym 3:15 w maratonie, który został wskazany w naszym konkursie – http://maraton.zakonmaltanski.pl/vip-na-start-konkurs/

Przemek Miarczyński treningi w tygodniu robi wcześnie rano, albo wieczorem

Do tego oczywiście Przemek ma swoje obowiązki rodzinne, domowe, plus zajęcia windsurfingowe, trenerskie, więc taki plan musi zmieścić w sposób możliwie .. niezauważalny …  Tomek Tarnowski